Martyna Chmielewska: Polscy lekarze i ratownicy przez 10 dni uczestniczyli w naukowej misji medycznej we Włoszech. Jej celem była wymiana doświadczeń w sprawie organizacji krajowego systemu ochrony zdrowia pod względem skuteczności zarządzania walką z epidemią koronawirusa. Misja została zrealizowana przez Wojskowy Instytut Medyczny przy udziale Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej. Jak Pan ocenia skalę epidemii we Włoszech?
Paweł Szczuciński: Byliśmy w Lombardii. Skala epidemii jest porażająca. Jest tam bardzo wysoka śmiertelność. Ponad połowa wszystkich ofiar śmiertelnych we Włoszech lokalizowała się właśnie w tym regionie. Lekarze szacują, że nosicielami wirusa może być nawet połowa mieszkańców. W zasadzie wszyscy Włosi, z którymi rozmawialiśmy, opowiadali że stracili przez koronawirusa kogoś bliskiego.
M.Ch.: Czym Pan się dokładnie zajmował we Włoszech?
P.S.: Pracowaliśmy na oddziale intensywnej terapii. Najbardziej utkwiły mi w pamięci łzy lekarki, która nie miała już siły informować ludzi o tym, że nie będą mogli pożegnać się z pacjentem. Wokół budynku w którym pracowaliśmy roztaczał się piękny widok okolicznych gór. Uderzył mnie wtedy niesamowity kontrast. Jeszcze rok temu byłem tu z rodzina. Miasto było ruchliwe, przepełnione ludźmi. Teraz zobaczyłem opustoszałe, ciche miasto.
M.Ch.: Jakie nastroje panują wśród Włochów?
P.S.: Ludzie są zamknięci w domach. Opuszczają je tylko w razie załatwienia pilnej potrzeby. Widzieliśmy np. jak ludzie uprawiają jogging na dachu swojego domu, ponieważ nie mogą tego robić na ulicy. Na początku choroby rodzina jeszcze mogła odwiedzać chorego. Zakazy wprowadzono, gdy pandemia zaczęła się rozszerzać. Rodzina nie może uczestniczyć podczas kremacji ciała chorego i jego pochówku. Mogą to zrobić tylko grabarze. To bardzo duże obciążenie psychiczne dla rodziny oraz medyków, którzy muszą ją poinformować o obowiązującym zakazie.
M.Ch.: Traumatyczne wydarzenia pozostawiają ślad w ludzkiej psychice. Jakie mogą być tego konsekwencje?
P.S.: W przypadku Włochów z Lombardii może się pojawić syndrom PTSD. Trudno będzie się pogodzić ludziom ze śmiercią swoich bliskich w takich okolicznościach. Pogrzeb to kulturowy symbol pożegnania. Brak możliwości uczestniczenia w pochówku osoby bliskiej może przyczynić się do większego braku akceptacji śmierci i przedłużonej reakcji żałoby. Z reguły śmierć bliskiej osoby przeżywa się przez rok. W tym przypadku może się to wydłużyć, a nawet wymagać zastosowania farmakoterapii. Rzeczywiście, jest to sytuacja bezprecedensowa. Włosi mogą mieć poczucie, że ich bliscy nie zmarli. Mogą się łudzić, że gdzieś żyją. Tak, jak to się dzieje w przypadku rodzin ofiar , które zaginęły Himalajach, a ich ciał nie odnaleziono.
M.Ch.: Z jakimi trudnościami fizycznymi i psychicznymi borykają się włoscy lekarze?
P.S.: Na pewno jest szereg problemów. Po pierwsze samo używanie środków ochronny jest męczące. Fartuchy ochronne ograniczają oddychanie ciała. Jest w nich gorąco. Noszone gogle czy przyłbice potrafią czasem zaparować. Używanie podwójnych, a przy niektórych procedurach potrójnych rękawic utrudnia realizację zdania. Przy czym jest to fizycznie męczące. Kolejnym nietypowym problemem jest to, że w takich ubraniach ochronnych nie widzimy się nawzajem. Pacjenci też nas nie widzą. Ponadto boimy się o swoje zdrowie i naszych bliskich. Boimy się, że po powrocie ze szpitala do domu możemy ich zarazić. To są dramaty całych rodzin w Lombardii, gdzie zginęło 117 lekarzy. Lekarze z różnych względów są rozlokowani w różnych szpitalach. Pracowałem z kardiochirurgiem, który na co dzień nie zajmuje się anestezjologią, a teraz musiał. Medycy mają poczucie, że mogliby zrobić więcej. Jest to uczucie niedosytu, które jest obciążające. Adrenalina jest bardzo duża. Choć sytuacja jest trudna, to lekarze naprawdę fantastycznie wypełniają swoje obowiązki.
M.Ch.: Jak Pan ocenia poziom służby zdrowia we Włoszech w porównaniu do Polski?
P.S.: Jest bardzo wysoki. Lekarze są doświadczeni i kompetentni. W Polsce mamy bardzo oddanych i wykształconych medyków. Poziom jest pewnie podobny. Jestem pełen uznania dla koleżanek i kolegów medyków, z którym miałem okazję się spotkać. Bardzo dużo się od nich nauczyliśmy. Z całą pewnością Włosi mają dużą przewagę pod względem nowoczesnego sprzętu. To powinno dać nam do myślenia. Musimy starać się uniknąć dużej fali zachorowań, bo na taki wariant jak we Włoszech na pewno nasza służba zdrowia nie jest przygotowana.
M.Ch.: Jakie udało się Panu wyciągnąć wnioski z tego pobytu? Co warto zrealizować w Polsce?
P.S.: Na pewno zasadę bezwzględnego przestrzegania higieny. To okazuje się skomplikowane i trudne. Trzeba będzie to wdrażać w naszym kraju. Dwa piętra hotelu, w którym mieszkaliśmy we Włoszech, zamieniliśmy na pewnego rodzaju biologiczną twierdzę tzn. stworzyliśmy sobie strefę czystą i brudną. Używaliśmy lamp przepływowych, po mieście poruszaliśmy się w maskach i przestrzegaliśmy cały reżim sanitarny. Włosi byli poinformowani o tym, aby izolować się, nosić maski, myć ręce i unikać skupisk. W raporcie dla Wojskowego Instytutu Medycznego zawarliśmy kwestie stricte medyczne. Pewne elementy tych protokołów będą wdrażane w Polsce.
M.Ch.: Co Panu dała misja do Włoch?
P.S.: Każda misja wnosi bardzo dużo w życie jej uczestnika. Jakie będą trwałe zmiany, prócz bardzo konkretnej wiedzy uzyskanej na miejscu, przyjdzie poczekać czas jakiś. Jesteśmy teraz skoncentrowani na pisaniu raportu z misji. Jestem też członkiem zespołu ratunkowego Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej. Uczestniczymy co jakiś czas w misjach humanitarnych. Zgodziłem się uczestniczyć w wojskowo-cywilnej misji do Włoch. Wraz z moimi kolegami nie uchyliliśmy się przed tym zadaniem i postaraliśmy się je wypełnić jak najlepiej.
Zbyt długo noszona maseczka to poważne zagrożenie dla zdrowia