O tym, czy ustawa refundacyjna to sukces, a także o tym, co jest jeszcze do poprawienia w tej kwestii, z Ewą Grendą, prezes INFARMY, rozmawia Alicja Dusza
Alicja Dusza: Ustawa refundacyjna według wiceministra Radziewicza-Winnickiego to ogromny przełom i sukces. Czy podziela Pani to zdanie?
Ewa Grenda: Tak, i takie przekonanie panuje wśród osób zarządzających innowacyjnymi firmami farmaceutycznymi. Faktycznie proces refundacji leków skrócił się, jest przejrzysty, wiemy, czego się spodziewać i w którym momencie. Wiemy, że opiera się na analizie farmakoekonomicznej. Są to twarde warunki, niemniej jednak ustalone i przejrzyste. Widzimy też, że nowoczesne leki zaczynają być refundowane.. Dlatego uważam, że jest to sukces. Jednak możemy jeszcze wiele poprawić. Widzę deklarowaną otwartość ze strony Ministerstwa i NFZ, aby ustawę poprawiać dotąd, aby każdy pacjent był leczony optymalnie. Od „fair price”, jako przemysł farmaceutyczny, nie możemy uciec. Dlatego uważamy, że rzetelna ocena farmakoekonomiczna, ale uwzględniająca także koszty pośrednie - nie tylko bezpośrednie, będzie właściwa. Jeśli uda się osiągnąć to, żeby ocenę farmakoekonomiczną leków oprzeć na pełnym wachlarzu wczesnych i późnych wyników leczenia, to będzie dobrze.
O czym jeszcze trzeba rozmawiać, nad czym jeszcze trzeba popracować?
Na pewno musimy popracować nad porozumieniem o charakterze dzielenia ryzyka. Podczas panelu sam pan minister mówił, że to proponował. Często negocjuję w Ministerstwie i do tej pory nie spotkałam się z taką otwartością. Wręcz przeciwnie. Jako firma proponowałam najróżniejsze rozwiązania w procesie negocjacji i nie były one przyjmowane. Być może taka sytuacja miała miejsce w przypadku innych firm, więc nie mogę tego zupełnie wykluczyć. Ale z pewnością jest tego za mało. Nad tym musimy pracować, bo jeżeli chcemy dostosować cenę czy koszt terapii w Polsce do naszego poziomu PKB, który jest niższy niż w innych krajach UE, to te porozumienia są nam niezbędne. Inaczej nie dojdziemy do takiego poziomu kosztów , jaki może być zaakceptowany przez Ministerstwo. Musimy pamiętać, że duża obniżka cen leków w Polsce grozi natychmiastowym „wyjazdem” preparatów do innych krajów. Co jest oczywiście zgodne z prawem unijnym, ale nie temu służy obniżanie ceny w danym kraju. Chcielibyśmy zapewnić leczenie jak najszerszej liczbie pacjentów w Polsce.
Wspominała Pani o negocjacjach. Proszę zdradzić, jak takie negocjacje z Ministerstwem wyglądają. Czy to są łatwe rozmowy? Czy Ministerstwo chce rozmawiać?
To jest ustalone w ustawie. Takie negocjacje są wielostopniowe. Oczywiście pomijam wszystkie wcześniejsze elementy tego procesu, bo do negocjacji dochodzi dopiero wtedy, kiedy mamy rekomendacje Rady Przejrzystości i prezesa Agencji Oceny Technologii Medycznych i wtedy jesteśmy zapraszani na faktyczne negocjacje. Takie rozmowy odbywają się przeważnie z pięcioosobową grupą negocjatorów ze strony Ministerstwa. Są to przedstawiciele Ministerstwa i NFZ. To są twarde negocjacje, ale w słusznej sprawie, bowiem Ministerstwo negocjuje w imieniu nas wszystkich - chodzi o środki publiczne. My także twardo negocjujemy, bo musimy jako firmy móc dalej egzystować i tworzyć nowe rozwiązania w zakresie farmakoterapii. To, czego chciałabym więcej w negocjacjach, to merytorycznej rozmowy o wartości klinicznej leku. Tego podczas negocjacji bardzo brakuje. Bardzo często są to tylko suche wyliczenia finansowe, natomiast nie ma miejsca na rozmowę o tym, co dany lek daje pacjentowi: ile zdrowia, jaką jego jakość. To zależy od składu komisji, i to na pewno możemy poprawić. Ale muszę powiedzieć,że jakość negocjacji znacznie się poprawiła.