Jak pakiet onkologiczny sprawdza się w przypadku onkologii dziecięcej? O tym mówi nam prof. Alicja Chybicka, senator PO, kierownik Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej UM we Wrocławiu.
Pani Profesor, jak ocenia Pani pakiet onkologiczny?
Pakiet onkologiczny oceniam bardzo dobrze. Uważam, że nie ma takiej rzeczy, którą się wprowadzi i nie znajdą się przy niej żadne błędy. Robienie jakiegokolwiek pilotażu uważałam od początku za zły pomysł. Proszę sobie wyobrazić województwo dolnośląskie, nie ma rejonizacji i każdy może sobie wybrać gdzie chce być leczony. Ponieważ było bez pakietu bardzo źle – opóźnione rozpoznania, diagnostyka i chorzy umierali, wszyscy chcieliby leczyć się na Dolnym Śląsku. Jak można wtedy ocenić pakiet? Przecież tam byłby jeden wielki chaos. Więc, ta ocena byłaby kompletnie zafałszowana. Można było to zrobić tak, jak to zrobił minister Arłukowicz, czyli pełną ławą wprowadzić pakiet onkologiczny.
Czyli, testowanie na żywym organizmie?
Nie testowanie. Każda nowa rzecz musi wejść w życie i to nie jest testowanie. Tu nie ma żadnych testów! Pakiet wchodzi w życie i ma je ułatwić. Jeśli okaże się, że coś funkcjonuje nie tak, to trzeba to poprawić. I tyle. Generalnie należy zakładać, że każda rzecz, która zmieni byłą rzeczywistość jest na plus dla chorego. Tu nie ma żadnych wątpliwości. Zdarzają się miejsca gdzie jest gorzej, ale generalnie poprawiło się znacząco. Diagnostyka przyspieszyła. Limitów nie będzie, czyli też tu mają większy luz specjaliści oraz centra onkologiczne. Ja oceniam pakiet dobrze. Moim zdaniem trzeba tylko spokojnie nanosić w nim poprawki, ale w miarę szybko.
No właśnie, powiedziała Pani „w miarę szybko”. Tymczasem minister Neumann zapowiedział, że pierwsze oceny będą po 3 miesiącach, a analiza finansowa po pół roku…
Tak, tylko czym innym są refleksje i podsumowania wyników, a czym innym gaszenie pożarów i poprawienie czegoś. Na przykład w klinice, którą mam zaszczyt kierować, wydałam polecenie założenia zielonych kart dzieciom, które mają podejrzenie nowotworu i tym, które są w trakcie leczenia. Mamy dwa tysiące dzieci pod opieką. Pojawiło się pytanie: kto to ma zrobić i za jakie pieniądze? Znalazły się i pieniądze, i osoba. Moim zdaniem problemy trzeba rozwiązywać. Najgorszą rzeczą jest to , że za dużo się mówi a za mało robi. Powinniśmy trochę mniej dywagować i atakować jedni drugich, tylko zabrać się do pracy. Całkiem inną rzeczą jest podsumowanie. Ja rozumiem, żeby podsumować coś w skali kraju, potrzeba czasu. Błędy zawsze i wszędzie wyjdą, wyskoczą jak grzyby po deszczu w różnych miejscach.
Na przykładzie kliniki, którą Pani kieruje, co Pani zdaniem, trzeba poprawić w pakiecie onkologicznym najpilniej?
Nie widzę dużych poprawek, dlatego że my zespoły ustawiające leczenie zawsze mieliśmy. Onkologia dziecięca jest nietypowa. Mamy wyleczalność taką, jak w krajach UE. Nie mamy wyższej śmiertelności. Jedyne co szwankuje w onkologii dziecięcej, to szybkie rozpoznanie, ale to jest jakby poza nami. Dziecko czasem trafia do nas za późno. Lekarz pierwszego kontaktu ma podejrzenie, kieruje do nas i po dwóch dniach dziecko jest już leczone. Bo u nas tak wygląda standard. Dla nas pakiet onkologiczny ma za długi termin, jak ja to mówię. Prawda jest taka, że w onkologii dziecięcej wszystko musi być szybciej niż w pakiecie.
Czy zatem pakiet onkologiczny powinien mieć część odnoszącą się do onkologii dziecięcej?
Niekoniecznie, dlatego że my wykorzystamy to co w pakiecie jest dla nas konieczne, czyli brak limitów. Co prawda, zdobywaliśmy pieniądze co roku, ale to była wojna. Teraz te pieniądze nam się należą. To plus – brak limitów, który niewątpliwie odczują wszystkie ośrodki onkologii dziecięcej. Poprawić trzeba drobiazgi jak np. elektroniczną formę karty DiLO. Obecnie trzeba wypełniać tony papierów – sześć stron na piechotę, albo to nie gra z systemem. My jesteśmy skomputeryzowani od a do z, a mimo to karta nie współgra z naszym systemem. Również martwię się, jak będzie wyglądała sprawozdawczość. Bo same założenia i punkty przydzielone nam przez NFZ wyglądają lepiej niż gorzej. Myślę więc, że z powodu pakietu w onkologii dziecięcej nie powinniśmy odnieść żadnych szkód a tylko same korzyści. Bo jeśli pierwsza linia przyspieszy diagnostykę pełną ławą w całej Polsce, to już będzie lepiej dla naszych pacjentów. Jest wiele fantastycznych miejsc, w których to jest błyskawicznie rozpoznawane! Taki pakiet jest w nich specjalnie niepotrzebny.
Czy ma Pani już statystyki ze swojej kliniki? Ile dzieci trafiło do Państwa z kartą onkologiczną?
Tak. Mamy już kilkaset założonych kart. Część przez nas. Zawsze stałam na stanowisku, które zaznaczałam na każdych posiedzeniach Towarzystwa Pediatrycznego, że wolę, by przysłano mi sto dzieci z powiększonymi węzłami chłonnymi, w tym dziewięćdziesiąt dziewięć to infekcyjne, a to jedno z białaczką, po to by mu uratować życie. My zwykle mieliśmy dużo pacjentów, nie potrzebne było skierowanie do poradni onkologicznej, bo przyjmowaliśmy wszystkie dzieci. W tej chwili przychodzą z zieloną kartą i może to wychodzić na to samo. Z tym, że założenie zielonej karty dla lekarza POZ jest o tyle niebezpieczne, że jeśli założyłby je tym 99 procentom dzieci niepotrzebnie, to może mieć problemy. Czyli, lekarze na pierwszej linii muszą się więcej nauczyć. Aczkolwiek, lekarze POZ są świetnie wykształceni z onkologii. Bardzo dużo jest onkologii na studiach w czasie specjalizacji, a samo szkolenie jest takim zwieńczeniem.
Czytaj także: Pielęgniarki: Będzie strajk!