Alkotubki stały się numerem jeden debaty publicznej w mijającym tygodniu. Produkty o zawartości alkoholu nawet do 40 proc. zostały zapakowane w saszetki do złudzenia przypominające musy owocowe dla dzieci. Skojarzenie nie jest przypadkowe, bo za produkcję obu odpowiada ten sam producent.
Media, eksperci, politycy… Komentarze i deklaracje działań popłynęły z każdej strony, w tym również od najważniejszych osób w państwie: premiera („Postawiłem na baczność wszystkich urzędników, którzy mają za zadanie znaleźć skuteczne metody przeciwdziałania temu procederowi” – Donald Tusk) czy marszałka Sejmu („to co robicie, to zło w czystej postaci. Ja w tej sprawie nie odpuszczę też jako poseł” – Szymon Hołownia). Z posadą pożegnał się Piotr Jabłoński, dyrektor Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom. Producent posypał głowę popiołem i wycofał produkt z rynku. Słowem – pełny sukces i co do tego trudno mieć wątpliwości, tylko w ocenie lekarzy jest jedno „ale”.
– Decydenci uznali, że temat alkotubek jest priorytetem i bardzo łatwo na jego podstawie pokazać swoją sprawczość. To nie jest produkt dedykowany do dorosłych, którzy sobie kupią alkohol bez problemu w normalnych opakowaniach, tylko do tych, którzy chcą go spożyć w sposób zawoalowany. Chodzi zwłaszcza o dzieci, które nie powinny mieć dostępu do takich produktów – komentuje dr Piotr Dąbrowiecki z Wojskowego Instytutu Medycznego – PIB, przewodniczący Polskiej Federacji Stowarzyszeń Chorych na Astmę, Alergię i POChP.
– Akcja przebiegła błyskawicznie. Angażuje się w nią premier, sypią się dymisje, zakazujemy sprzedaży. Odnieśliśmy wielki sukces i bardzo dobrze, że tak się stało. Brakuje mi jednak konsekwencji w kwestii walki z systemowym problemem dostępu do innej niebezpiecznej używki, jaką jest jednorazowy dozownik nikotyny. Nikotyna uzależnia tak szybko jak heroina. Osoba nieletnia momentalnie może się od niej uzależnić, tym łatwiej, że substancja ta wzbogacona zostaje w aromat serniczka, czekolady czy czegokolwiek innego, co bardzo niewinnie się kojarzy. Docelowo jest to zwiększanie populacji osób uzależnionych od nikotyny, które będą miały wszelkiego rodzaju powikłania jej stosowania: choroby, takie jak nadciśnienie, zawał, udar, astma POCHP czy choroby nowotworowe – dodaje dr Dąbrowiecki.
Szczególnie niebezpiecznym produktem są tzw. beznikotynowe jednorazówki, bo o ile produkty zawierające nikotynę lub alkohol mogą, przynajmniej w teorii, kupić tylko osoby pełnoletnie, o tyle produkty beznikotynowe są praktycznie poza jakimikolwiek regulacjami. Przez Senacką Komisję Zdrowia przetoczyła się w tej sprawie płomienna dyskusja, a minister zdrowia zapowiadała, że we wrześniu do Sejmu trafi ustawa, której skutkiem będzie zakaz sprzedaży osobom do 18. roku życia nie tylko produktów nikotynowych, ale również beznikotynowych. W lipcu została przekazana do konsultacji. Stanowisko zajęło 35 podmiotów. Ciągu dalszego póki co nie ma.
– Z problemem produktów beznikotynowych łączy się cała sfera uzależnień behawioralnych. To trochę jak z piwem bezalkoholowym. Decydenci są po to, by normować procesy funkcjonowania rynku, ale i zdrowia w Polsce. Mogą powiedzieć, że to przecież tylko bezalkoholowe piwo i można je reklamować, albo że to przecież tylko beznikotynowy dozownik i nie ma się czym martwić. Jako społeczeństwo jesteśmy oszukiwani. Można pomyśleć, że nie ma woli systemowego rozwiązania problemu i jest przymykane oko na coś, co ewidentnie prowadzi do patologii – kwituje dr Piotr Dąbrowiecki.
Jednorazowe wyroby beznikotynowe to zaledwie 3 proc. rynku. Resort Zdrowia już w lutym zapowiadał całkowite wycofanie ze sprzedaży produktów jednorazowych z nikotyną i bez nikotyny, ale ostatecznie nie opublikował zadnej ustawy w tej sprawie