Na przełomie marca i kwietnia plotka wróciła. Tym razem w związku ze słabnącymi notowaniami partii rządzącej, pogarszającym się odbiorze społecznym całego rządu i pożądanej przez wyborców (co wykazały sondaże) rekonstrukcji gabinetu.
Politycy PiS o możliwościach zmian w rządzie oficjalnie mówią niechętnie albo wcale. Na większą otwartość zdobył się marszałek senatu Stanisław Karczewski, który w wywiadzie radiowym stwierdził (3 kwietnia), że rekonstrukcja rządu jest możliwa. Pytany przez Konrada Piaseckiego, czy szykuje się głęboka reorganizacja rządu, odpowiedział: „Intuicyjnie – głęboka nie. Płytka – być może. Przez cztery lata, a mam nadzieję, że Beata Szydło będzie premierem też w następnej kadencji, na pewno dojdzie do jakichś zmian. Nie chciałbym przewidywać i spekulować. Na pewno do świąt nic nie będziemy robili. To pewne. Czekamy na święta.”
Konstanty Radziwiłł bez wątpienia znajduje się na długiej liście ministrów, którzy podczas głębokiej rekonstrukcji rządu mogliby stracić stanowisko. W partii Jarosława Kaczyńskiego jest wielu polityków, którzy uważają, że choć reforma zdrowia jest konieczna, Radziwiłł przeprowadza ją w najgorszy możliwy sposób. Notowań ministra nie poprawia też zdecydowanie negatywna opinia, jaką ma na jego temat przewodnicząca Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ „Solidarność”, Maria Ochman. – Część posłów zastanawia się, dlaczego Beata Szydło nie reaguje. Na co czekamy, że „Solidarność” wyprowadzi związkowców na ulice? – mówi jeden z polityków PiS.
Cel: udobruchać związki
Ministerstwo Zdrowia zdaje sobie sprawę ze skutków potencjalnego starcia z „Solidarnością” i chce go za wszelką cenę uniknąć. Pod koniec marca związkowcy usłyszeli na przykład zapewnienie, że wbrew wcześniejszym zapowiedziom ratownictwo medyczne zostanie upaństwowione nie od 2021 roku, ale już od lipca 2018 roku, kiedy skończą się kontrakty. Nie będzie więc okresu przejściowego, który zawierała tzw. mała nowelizacja ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym. Resort zdrowia zamierza też zrobić wszystko, by przeforsować ustawę o wynagrodzeniach minimalnych pracowników medycznych. Projekt ustawy do początku kwietnia ciągle oczekiwał na rozpatrzenie przez rząd, ale wszystko wskazywało, że podobnie jak w przypadku sieci szpitali, wicepremierowi Mateuszowi Morawieckiemu nie uda się go zablokować, choć pojawiła się informacja, że z powodu braku finansowania wejście w życie ustawy mogłoby być przesunięte nawet o pół roku.
– Nie chodzi o konflikt Morawieckiego z Radziwiłłem, bo to sprawa trzeciorzędna. Mateusz Morawiecki ściera się z Beatą Szydło. A to premier ręczyła „Solidarności”, że ustawa o płacy minimalnej będzie. Gdyby Morawiecki zablokował ten projekt, być może mielibyśmy nowego premiera. Na to się nie zanosi – usłyszałam od mojego rozmówcy z PiS.
Jeśli rzeczywiście dojdzie do zmian w rządzie Beaty Szydło i zapadnie decyzja, by nie wymieniać połowy gabinetu, Radziwiłł może jednak spać spokojnie. Najbardziej prawdopodobne jest odwołanie bowiem dwóch ministrów – Witolda Waszczykowskiego (MSZ) oraz Andrzeja Adamczyka (Ministerstwo Infrastruktury). Pierwszy kroczy od wpadki do wpadki, drugi może stracić stanowisko za aferę z ustawionym przetargiem na ochronę dworców kolejowych w czasie Światowych Dni Młodzieży. Natomiast jeśli w grę wchodziłaby rekonstrukcja totalna (wymiana większej liczby ministrów) lub wręcz zmiana premiera – Konstanty Radziwiłł raczej nie dostałby od PiS drugiej szansy.
Bez powodów do dymisji – ustawa jest perfekcyjna
Sam Konstanty Radziwiłł publicznie na początku kwietnia deklarował, że ani nie spodziewa się odwołania z rządu, ani nie rozważa honorowej dymisji, jeśli wprowadzane przez niego reformy się nie powiodą. – Zmiana jest dobrze przygotowana. Ona nie jest żadną zmianą rewolucyjną, ona wpisuje się w cały system, w którym funkcjonujemy i poprawia jeden element, jakim jest sieć szpitalna – mówił w programie TVN24. Radziwiłł stwierdził nawet, że ustawa o sieci szpitali jest przygotowana „perfekcyjnie”, a gdy wejdzie w życie, pacjenci natychmiast odczują jej dobre skutki, bo kolejki znacząco się zmniejszą albo nawet znikną.
Powtórzył też, że jego reformy krytykują ci, którzy dorobili się na źle funkcjonującym systemie. – Moim zdaniem, ta cała kampania przeciw tej ustawie z jednej strony była prowadzona przede wszystkim przez tych, którzy mogą na tym stracić, bo w służbie zdrowia narosło sporo interesów, które porządkując ten system, naruszamy. Naprawiamy tę sytuację dla dobra pacjentów i myślę, że te głosy, które się pojawiają krytyczne, to głównie z obszaru tych, którzy prowadzą takie czy inne interesy w służbie zdrowia.
Radziwiłł nie czuje się też w żaden sposób odpowiedzialny za spadek notowań rządu i PiS (choć jest jednym z najgorzej ocenianych ministrów, głównie ze względu na kwestie ideologiczne, takie jak ograniczenia w dostępności do antykoncepcji awaryjnej czy otwarte wspieranie inicjatyw dalszej penalizacji aborcji). – Jak się podejmuje trudne reformy, społeczeństwo wstrzymuje oddech i to jest zupełnie naturalne – skomentował gorsze notowania PiS, dodając, że nie jest to ani stan zawałowy, ani nawet zadyszka. – Myślę, że skutki tego, co robimy pozwolą odzyskać to poparcie w momencie, który jest – można powiedzieć – krytyczny, to znaczy w czasie wyborów – stwierdził minister, którego przepytywał w programie „Jeden na jeden” Bogdan Rymanowski.
Szybka ścieżka dla pacjentów z grubszym portfelem?
Krytyczny moment dla Radziwiłła może jednak nadejść szybciej niż jakiekolwiek wybory. Pod koniec marca wiceminister zdrowia Marek Tombarkiewicz ujawnił, że w resorcie zdrowia prowadzone są prace nad nowelizacją ustawy o działalności leczniczej. Chodzi o to, by umożliwić publicznym szpitalom komercyjne leczenie pacjentów, którzy mają prawo do świadczeń medycznych w publicznym systemie. W tej chwili na zasadach komercyjnych szpitale publiczne mogą leczyć tylko tych, którzy tytułu do korzystania z publicznej służby zdrowia nie mają.
To oznacza ni mniej, ni więcej, tylko stworzenie uprzywilejowanej ścieżki dostępu dla pacjentów, którzy mogą sobie pozwolić na wydanie kilkuset (badania, na przykład TK) czy kilku tysięcy złotych (operacja okulistyczna). Na taki krok nie zdecydowała się w ciągu ośmiu lat Platforma Obywatelska. Ustawa o działalności leczniczej, uchwalona za rządów PO, nie zabraniała wprost szpitalom publicznym udzielania świadczeń komercyjnych, ale wszystkie interpretacje, wydawane przez MZ i NFZ szły w tym kierunku, że jest to nielegalne – zwłaszcza jeśli miałoby dotyczyć świadczeń, na które szpital ma kontrakt z Funduszem.
– Nie wierzę, że na Miodowej pracują nad taką propozycją – powiedział mi jeden z posłów PiS. Ale biuro prasowe potwierdziło, że prace trwają, choć są na „wstępnym etapie procesu legislacyjnego”. Jest bardzo mało prawdopodobne, że PiS zaakceptuje pomysł: pod znakiem zapytania stoi przecież zgoda na mniej kontrowersyjną propozycję, by pacjenci mogli dopłacać do wyrobów medycznych lepszej jakości, stosowanych np. w operacjach okulistycznych. – W tej propozycji pacjent może sobie kupić jakość. Teraz ministerstwo proponuje, by zamożniejsi mogli sobie kupić czas? – dziwi się mój rozmówca.
Na co liczy Radziwiłł? Być może na to, że uda mu się przekonać prezesa PiS i pozostałych wpływowych polityków partii, że otwarcie szybkiej ścieżki dla zamożniejszych Polaków nie oznacza dzielenia Polaków na biednych i bogatych, ale wzmocnienie finansowe publicznych szpitali, tak by i biedniejsi byli leczeni szybciej. Jeśli pieniądze trafią do szpitali publicznych, zamiast do prywatnych, publiczna służba zdrowia będzie w lepszej kondycji, a na tym powinno rządzącym zależeć najbardziej.
Jednak eksperci nie mają złudzeń: to dobre argumenty, jednak nie dla rządu, który postawił sobie za cel ścisłe oddzielenie w służbie zdrowia pierwiastka publicznego i prywatnego, i który odcina prywatnych świadczeniodawców od publicznego źródła finansowania. I zostawiając politykę na boku, nie w systemie, który zamierza tworzyć Radziwiłł. Zwracają uwagę, że o ile w tej chwili kontrakt szpitala z NFZ jest „policzalny” (bo opiewa na określoną liczbę procedur), to po 1 października i przejściu na system ryczałtowy liczba świadczeń rozpłynie się w budżecie, jaki szpital otrzyma, to zaś utrudni wykazanie pacjentowi, jaką korzyść odniesie, decydując się na komercyjny zabieg. Chyba że będą to zabiegi czy badania opłacane tak jak dotychczas.
Źródło: „Służba Zdrowia” 4/2017