Martyna Chmielewska: Koronawirus ciągle zbiera śmiertelne żniwo na całym świecie. Z jego powodu zmarło ponad 50 tysięcy ludzi. Odnotowano ponad milion przypadków zakażeń. W Polsce 59 osób zmarło. 3149 osób jest zakażonych. Z jakimi trudami psychicznymi i fizycznymi borykają się lekarze podczas epidemii koronawirusa?
Jarosław Biliński: Lekarzom brakuje takiego zwykłego poczucia bezpieczeństwa. Epidemia koronawirusa uwypukliła niedomogi systemu, m.in. pokazała, jakie mamy braki nawet podstawowego sprzętu w szpitalach. Brakuje masek chirurgicznych, przyłbic, kombinezonów. Nagle personel medyczny zdał sobie sprawę, że nawet w tej kwestii jest zdany sam na siebie. Metodami chałupniczymi próbuje się szyć maseczki, sklejać przyłbice. Wiem, że w wielu szpitalach kazano zrobić maseczki z papieru do zawijania narzędzi chirurgicznych. To absurd i kuriozum.
M.Ch.: Powiedział Pan, że lekarzom brakuje poczucia bezpieczeństwa. Jakie medycy w wyniku tego ponoszą konsekwencje?
J.B.: Brak poczucia bezpieczeństwa powoduje narastający lęk i panikę wśród personelu medycznego. Gdy dołożymy do tego nieszczęsną ustawę o tarczy antykryzysowej, a także inne ustawy to znów pokazano medycynie środkowy palec – okazało się po raz kolejny, że dla władzy personel medyczny jest tyko narzędziem. Rząd nie widzi nas jako ludzi, którzy mają rodziny. Zero podmiotowości. Świadczy o tym fakt, iż w pierwotnej wersji ustawy był zapis, według którego oboje rodzice-lekarze mogą być powołani do walki z koronawirusem, do zmiany szpitala (czyli tak naprawdę skazani na zsyłkę). Z kim mieliby zostawić dzieci? Ktoś o tym pomyślał? Dostajemy sygnały, że co noc do lekarzy przyjeżdża żandarmeria wojskowa i każe pakować się im i jechać do innego szpitala. Wydaje mi się, że nie jest to wojenna sytuacja. Wystarczy wcześniej zadzwonić do lekarza i poinformować go o zmianach. Dostajemy wiele takich sygnałów. Epidemia koronawirusa obnażyła nie tylko brak dofinansowania służby zdrowia, ale także brak procedur i standardów. Brakuje nam szkoleń i treningów. Dzięki nim można wypracować nawyki w ochronie zdrowia, które później się odtwarza, nie popełnia się błędów – obecnie słyszę o niezliczonej liczbie błędów, które prowadzą do tragedii.
M.Ch. Dwa tygodnie temu media poinformowały, że pielęgniarka z Lombardii, popełniła samobójstwo. 34-latka żyła w dużym stresie, bo pracowała po kilkanaście godzin na dobę i miała do czynienia z bardzo trudnymi przypadkami. Na dodatek testy wykazały, że jest zakażona koronawirusem. Czy wśród lekarzy zdarzają się takie sytuacje? Jak radzą sobie psychicznie medycy podczas walki z epidemią?
J.B.: Mam kilku znajomych, którzy są w kwarantannie. Wśród moich koleżanek i kolegów są też zakażeni koronawirusem. Oni oczywiście się boją, bo nie wiedzą czy choroba u nich przebiegnie w łagodny sposób. Poza tym często lekarze mieszkają ze swoimi rodzinami, małymi dziećmi, czy starszymi rodzicami. Nie ma pomocy instytucjonalnej dla medyków. Koledzy lekarze proszą izbę lekarską o pomoc w wynajęciu samodzielnego mieszkania czy pokoju w hotelu. Lekarze, idąc na dyżur do placówki, gdzie są przypadki zakażenia, mogą się zarazić i „przynieść wirusa” do domu. Jeżeli wiedzą, że idą do miejsca z zakażeniem powinni otrzymać od państwa lokum, móc odizolować się. Są braki w postaci hoteli pracowniczych dla lekarzy. Nie ma w Polsce nawet hoteli dla pacjentów, bo nie doszliśmy jeszcze do tego etapu rozwoju, więc i takich hoteli nie można przekształcić na pracownicze. Na szczęście ludzie dobrej woli oferują mieszkania w mieście dla lekarzy na czas epidemii – nasza izba lekarska koordynuje przyznawanie takich mieszkań lekarzom na ich wniosek. Koledzy w obecnej sytuacji nie radzą sobie psychicznie, dlatego uruchomiliśmy pomoc psychologa. Każdy z lekarzy może do nas zadzwonić i dowiedzieć się, kiedy i jak taką pomoc może uzyskać. Wykupiliśmy ubezpieczenie dla lekarzy, którzy zarażą się koronawirusem i w ten sposób np. stracą dochody. Zbieramy informacje o akcjach przekazywania maseczek i fartuchów. Jeden z naszych kolegów podjął tę inicjatywę. Aktualnie rozdajemy je tam, gdzie najbardziej ich brakuje. Ale czy my to powinniśmy robić? Czy tym powinien się zajmować personel medyczny czy samorząd zawodowy? Czy powinien nam to zapewnić rząd?
M.Ch.: Wiemy, że środowisko lekarskie jest zbulwersowane z powodu nałożenia na lekarzy i innych pracowników medycznych prawa do wyrażania poglądów na temat realiów pracy w warunkach epidemii...
J.B.: To skandaliczne. Rząd wysłał oficjalne pisma do konsultantów wojewódzkich, by nie wypowiadali się na temat realiów pracy w warunkach epidemii. Mogą to zrobić konsultanci krajowi, których bezpośrednim przełożonym jest minister zdrowia. Dyrektorzy w bardzo licznych placówkach wydali już zarządzenia, w których informują, że na temat sytuacji w placówce mogą się wypowiadać jedynie ich rzecznicy. Jesteśmy przeciwko kneblowaniu ust personelowi medycznemu. Przypomnę, że w Chinach epidemia bardzo szybko wybuchła na dużą skalę m.in. dlatego, że zakneblowano usta wszystkim pierwszym lekarzom, którzy mieli kontakt z zakażonymi koronawirusem i widzieli, że sytuacja jest bardzo trudna, że to nie jest błaha choroba, że idzie czas zarazy. Opóźniano jakiekolwiek z tym związane działania. Ludzie nie wiedzieli, że nadchodzi epidemia i nadal się ze sobą kontaktowali. Działania prowadzono na szkodę obywateli. Dlatego będziemy ostro interweniować, jeżeli będą zamykane usta lekarzom. Niestety, także w różnych mediach prorządowych pojawiły się paszkwile oczerniające lekarzy. Według nich medycy wymyślają różne historie, szukają sensacji, by negatywnie nastawić społeczeństwo przeciwko rządowi. To słabe. Bardzo słabe. Nasi prawnicy już działają w tej sprawie, ale nawet w tak trudnej sytuacji nie obyło się bez gry politycznej.
M.Ch.: Czy w Polsce przeprowadza się wystarczającą liczbę testów potwierdzających obecność koronawirusa?
J.B.: Wszystko zależy od tego, jaką przyjmiemy metodologię. U nas była ona najbanalniejsza. Robimy tyle testów, ile mamy – gdyż nie mamy ich za wiele, a przede wszystkim brakuje personelu, który mógłby je wykonać. Mamy za mało diagnostów laboratoryjnych i sprzętu zwalidowanego do wykonywania badań. Kryteria testowania osób w Polsce były bardzo restrykcyjne. Na początku badano tylko osoby, (nawet jeśli miały objawy) które miały kontakt z chorymi na COVID-19. Nie badano osób wracających z zagranicy, z miejsc objętych epidemią. Dopiero później włączano je do badania. Na samym końcu zaczęto przeprowadzać testy u osób z personelu medycznego. Naukowcy w jednym z najlepszych czasopism medycznych na świecie podali wyniki badań, które zostały oparte na modelu matematycznym. Wynika z nich, że wykrywamy tylko 26 proc. zakażonych z ich ogólnej puli, 74 procent nigdy nawet nie zbadano. Przyjmując małą liczbę testów, restrykcyjne kryteria i biorąc to pod uwagę powyższą statystykę, możemy sobie wyobrazić, ile w Polsce mamy przypadków, ile razy więcej niż to co podaje Ministerstwo Zdrowia. De facto nikt nie wie ile osób choruje.
M.Ch.: Jak Pan ocenia przygotowanie ochrony zdrowia do walki z koronawirusem?
J.B.: Polska ochrona zdrowia nie jest przygotowana na wykonywanie swoich zadań nawet w czasie pokoju. Pamiętamy, że lekarze rezydenci protestowali, ponieważ w normalnym, codziennym życiu, na co dzień brakowało w szpitalach sprzętu, leków, pomieszczeń, warunków, nie mówiąc o finansach. Myślę, że jeśli przetrwamy tę epidemię i nie zrobimy nic, by radykalnie poprawić stan ochrony zdrowia, m.in. przyjmując wskaźniki nakładów o które walczyliśmy – 6,8% PKB jak najszybciej i 9% PKB w maksymalnie dekadę, to po niej może przyjść groźniejsza zaraza, która zmiecie nas z powierzchni ziemi. Polska ochrona zdrowia nie jest przygotowana na sytuacje kryzysowe. Rząd dość wcześnie wprowadził restrykcyjne obostrzenia, ponieważ, w mojej opinii (i chwała im przynajmniej za to), jest świadomy tego, iż polska ochrona zdrowia jest niewydolna. Rząd wie, że pozamykanie ludzi w domach, to jedyne narzędzie, którym obecnie dysponuje. Rząd zdaje sobie sprawę z tego, że jeżeli nastąpi fala zachorowań, to nie będzie, gdzie przyjąć pacjentów. Dlatego jeden albo kilka szpitali w województwie zostało przekształcone w zakaźne, jednoimienne. Mamy do dyspozycji 1200 respiratorów. Jeżeli pik epidemii będzie liczony w dziesiątkach tysięcy osób jednocześnie, to może ich wystarczy na kilka dni, później wszystko się zablokuje. Pewnie o wszystkim przekonamy się w przeciągu kilkunastu następnych dni. Albo się nie dowiemy, gdyż nadal będziemy testować ludzi przypadkowo, nie potwierdzać czy zgon nastąpił z powodu COVID-19 czy nie i nadal udawać, że wszystko jest pod kontrolą.