Odpowiedź na to pytanie jest ukryta w wynikach głosowania. Sześcioro posłów PiS nie wzięło udziału w głosowaniu, dwie posłanki wstrzymały się od głosu, w tym była wiceminister zdrowia Józefa Szczurek-Żelazko, która tak samo głosowała, gdy Sejm przyjmował ustawę o jakości. Nie jest żadną tajemnicą, że przez wiele tygodni posłowie PiS byli przekonywani przez przedstawicieli szpitali powiatowych (posłanka przez wiele lat kierowała takim szpitalem), że ustawa o jakości stanowi – w obecnych, bardzo trudnych dla szpitali pierwszego i drugiego poziomu zabezpieczenia – duże zagrożenie związane choćby z procesem akredytacji i związanymi z nim kosztami. Cały proces legislacyjny, który trwał dobrych kilkanaście miesięcy wskazywał, że ustawa co i rusz napotyka na przeszkody i nie cieszy się dużym poparciem nawet w klubie PiS.
Już pierwotne wyniki głosowania wskazywały, że gdyby nie nieobecność kilkunastu posłów opozycji, ustawy PiS nie zdołałoby w lutym uchwalić. W piątek opozycja zmobilizowała się frekwencyjnie dużo lepiej. To po stronie PiS zabrakło głosów.
O taką decyzję Sejmu zabiegały organizacje zrzeszające pracowników medycznych – w tym samorządy wszystkich zawodów, które wspólnie zaapelowały w przeddzień głosowania w Sejmie do posłów o podtrzymanie weta Senatu. I choć z analizy pierwszego głosowania nad ustawą wynikało, że ten scenariusz jest jak najbardziej możliwy, wydaje się, że nikt w niego nie wierzył. Świadczy o tym również wcześnie rozpoczęta akcja zbierania podpisów pod petycją do prezydenta Andrzeja Dudy o zawetowanie lub skierowanie ustawy do Trybunału Konstytucyjnego – do piątku udało się pod nią zebrać 20 tysięcy podpisów.
Choć minister zdrowia twierdzi, że decyzja Sejmu to zwycięstwo interesu korporacyjnego nad dobrem pacjenta, wydaje się, że to przede wszystkim jego polityczna, spektakularna, porażka, którą zawdzięcza w ogromnym stopniu posłom swojego klubu. Jest paradoksem, że z przyczyn politycznych posłowie Prawa i Sprawiedliwości „wywrócili” na ostatnich centymetrach ostatniej prostej flagową ustawę ministra, który szykuje się do startu z list PiS. Być może zresztą, jak słychać z sejmowych kuluarów, to w największym stopniu rezultat wewnętrznych starć i wyścigu o okręgi i miejsce na liście.