Subskrybuj
Logo małe
Szukaj

Szpitale powiatowe – gorsze dzieci systemu

MedExpress Team

Maciej Biardzki

Opublikowano 24 września 2013 07:00

Szpitale powiatowe – gorsze dzieci systemu - Obrazek nagłówka
Fot. Thinkstock / Getty Images
W tej chwili system opieki zdrowotnej bardziej przypomina baobab ze spróchniałym pniem niż logiczną piramidę kompetencyjną. Brak jakiejkolwiek strategii w zarządzaniu systemem przez państwo sprawia, że wciąż poruszamy się chaotycznie na rynku ciągłych niedoborów.
[caption id="attachment_21830" align="alignnone" width="620"]Thinkstockphotos/FPM Thinkstockphotos/FPM[/caption]

W tej chwili system opieki zdrowotnej bardziej przypomina baobab ze spróchniałym pniem niż logiczną piramidę kompetencyjną. Brak jakiejkolwiek strategii w zarządzaniu systemem przez państwo sprawia, że wciąż poruszamy się chaotycznie na rynku ciągłych niedoborów.

Ten rządzi, kto pierwszy wstanie” – ten wojskowy bon mot świetnie obrazuje to, co dzieje się obecnie w systemie opieki zdrowotnej. A zauważamy trzy zjawiska: brak jakiejkolwiek strategii w zarządzaniu systemem przez państwo, brak świadomego zarządzania poprzez osiąganie celów, lecz zarządzanie poprzez reagowanie na kolejne kryzysy nagłaśniane przez mainstreamowi media oraz wykorzystywanie siły lobbingowej przez najsilniejszych uczestników systemu bądź uczestników mających „dojścia” do decydentów.

Największym problemem jest brak strategii. Nikt do tej pory nie opisał kształtu docelowego systemu opieki zdrowotnej, który ma dbać o zdrowie Polaków. Nie wiadomo, skąd będą pochodzić pieniądze na rozwój tego systemu i dostosowywanie się przezeń chociażby do procesów demograficznych. Nie ma żadnej świadomej polityki zapewniającej dopływ kadr profesjonalistów medycznych do szpitali i przychodni. Państwo, które powinno być świadomym jego kreatorem, ograniczyło się poprzez swoje agendy do funkcji administratora i kontrolera. Zamiast tworzyć nową jakość systemu, oddało go ponoć rynkowi usług medycznych do zorganizowania. Tylko że rynek usług medycznych, poza pojedynczymi enklawami,  właściwie nie istnieje. Mamy za to rynek niedoboru: środków finansowych, pracowników, usług medycznych. W zamian państwo „ofiarowuje swoje usługi” w postaci organów administracyjnych kontrolujących naszą działalność: urzędów wojewódzkich, sanepidu, a przede wszystkim Funduszu.

Wiele już powiedziano i napisano o braku polityki zdrowotnej państwa. Ewa Kopacz próbowała twierdzić, że Ministerstwo Zdrowia taką politykę prowadzi. Bartosz Arłukowicz już taki odważny nie był i zaczął proponować regionalizację tej polityki. Tyle że tej polityki nie było i nie ma do tej pory. Ani na Miodowej, ani w regionach. Pojedyncze inicjatywy w województwach tej sytuacji nie zmieniają. Jest jak w piosence Młynarskiego – statek płynie w nieznane, a wszystko, co się do jego dna przeczepiło, śpiewa „Hej, płyniemy!”.

Na początek mały truizm – system opieki zdrowotnej powinien służyć ludziom. Czy ktoś ośmieli się zarzucić nieprawdę temu twierdzeniu? Tyle że z niego wynikają następne wnioski, które wskazują, że ta banalna zasada wcale nie jest w Polsce przestrzegana. Żeby pacjentowi służyć, to trzeba być po pierwsze blisko niego. Z tego wynika prosta implikacja, że powinno się wspierać te dziedziny medycyny, które służą najczęstszym potrzebom społeczeństwa. Powinniśmy zbudować, tak jak w rozwiniętych krajach świata, system oparty na lekarzu rodzinnym, który zabezpieczałby większość potrzeb zdrowotnych. Ale także stworzyć sieć pracowni diagnostycznych, poradni specjalistycznych i szpitali krótko- i długoterminowych, w których ludzie w razie potrzeby mogliby uzyskać pomoc. Wszystko to w racjonalnym rozłożeniu geograficznym, uwzględniającym gęstość zaludnienia, epidemiologię, posiadane zasoby.
I wcale to nie oznacza, że tę „sieć” ma tworzyć fizycznie państwo, ani  że to mają być państwowe czy publiczne placówki. Do takiej sieci mogą spokojnie aspirować podmioty prywatne, pod warunkiem, że organy publiczne opisałyby zasady jej tworzenia.
Drugim podstawowym elementem jest ustalenie piramidy świadczeń zdrowotnych – od lekarza rodzinnego po wysokospecjalistyczne oddziały kliniczne i instytuty naukowe. Każdy powinien znać swoje miejsce w systemie. Nie ma sensu prowadzenie poważnej operatywy onkologicznej w szpitalach powiatowych ani wycinanie wyrostków robaczkowych w instytutach naukowych. Ale znowu – należałoby ustalić priorytety finansowania i zakres funkcjonowania określonego typu jednostek.
Kolejnym truizmem jest twierdzenie, że powinno się zabezpieczyć potrzeby najbardziej powszechne. Dawno już wiadomo, że nakłady na świadczenia zdrowotne rozkładają się zgodnie z regułą Pareto: 20 proc. nakładów zabezpiecza 80 proc. potrzeb. Gdybyśmy sobie tę prawdę przyswoili, to za pomocą stosunkowo niewielkich środków moglibyśmy system poprawić, ale zainteresowanie interesariuszy systemu nieodmiennie dotyczy tych 20 proc. przypadków bardziej specjalistycznych.
Trudno ocenić, co jest przyczyną tego, że nie potrafimy stworzyć przyjaznego pacjentom ergonomicznego systemu opieki zdrowotnej, choć możemy przecież czerpać benchmarki z całej Europy i jeszcze kilku innych krajów. Czy jest to efekt swoistej pajdokracji, niedojrzałości polityków i braku ich wiedzy o tym, jak system powinien działać? Czy może jest wręcz przeciwnie – w „mętnej wodzie” pływa wraz ze środkami prywatnymi ok. 100 miliardów złotych rocznie i przy braku jasnych reguł rządzących systemem, to najsilniejsi lub najlepiej ustawieni mogą przejąć największe środki. Tyle że niekoniecznie musi to służyć tym, którzy płacą składkę zdrowotną.

Cały artykuł Macieja Biardzkiego w najnowszym numerze "Służby Zdrowia".

 

Szukaj nowych pracowników

Dodaj ogłoszenie o pracę za darmo

Lub znajdź wyjątkowe miejsce pracy!

Zobacz także