Krzysztof Boczek: Jak pan skomentuje informację o tym, że w 2017 r. rodzice odmówili szczepień ponad 30 tys. dzieci?
Paweł Grzesiowski: Wchodzimy na bardzo niebezpieczny grunt, bo jeśli w takim tempie będzie przybywać osób niezaszczepionych, to możemy się spodziewać w ciągu najbliższych 5 lat epidemii. Różnych chorób: począwszy od krztuśca, poprzez odrę, aż nawet po polio. Musimy pamiętać, że naszym głównym dostawcą patogenów jest Azja i Europa Wschodnia. Na Ukrainie możemy zidentyfikować 3 tlące się zagrożenia – problem narastającej epidemii odry, gruźlicy, wirusowego zapalenia wątroby typu A i właśnie polio.
K.B.: W Donbasie?
P.G.: Tak. Tam gdzie toczy się wojna, program szczepień praktycznie został przerwany. Tylko w ubiegłym roku jednoznacznie potwierdzono aż 5,5 tys. przypadków zachorowań na odrę. Zapewne to tylko 1/5 faktycznej liczby, bo reszta nie została potwierdzona z powodu załamania się działalności służb epidemiologicznych w tym kraju. Mamy głośno tykającą bombę, która w każdej chwili może ulec detonacji w Polsce. Już mieliśmy dwa ogniska epidemiczne odry w ub.r. wśród ludzi, którzy mieli bliskie kontakty z Ukrainą. Jeśli odmów będzie więcej, to w naszym kraju zaczną się pojawiać te choroby, które już uważaliśmy za trwale wyleczone. Warto tutaj przypomnieć o gruźlicy – ta choroba nie daje od razu takich objawów, jak odra czy krztusiec, a stanowi ogromne ryzyko. Dużo osób z Azji, Białorusi czy Ukrainy, które do nas przyjeżdżają, to młode osoby, które pracują jako pomocnicy w gospodarstwach domowych, opiekunki do dzieci, pielęgniarki. Kiedy więc gruźlica „ruszy”, to będzie nam się bardzo ciężko podnieść, jeśli przerwiemy program szczepień.
Moim zdaniem jesteśmy w przededniu poważnych kłopotów. Chroni nas tylko to, że mamy wyszczepioną populację. Jeśli ta wyszczepialność spadnie, to będziemy mieli sytuację jak we Włoszech – tam ogłoszono alert dotyczący odry. Prawie 6 tys. zachorowań. Rząd włoski wprowadził kary za nieszczepienie i zakazał przyjmować do żłobków nieszczepione dzieci. Parę lat temu przeszła przez to Hiszpania. Rośnie też liczba zachorowań w Niemczech i Austrii. To skutki nieszczepienia dzieci po aferze Wakefielda z lat 90. XX wieku. Z drugiej strony chcę podkreślić, że 30 tys. odmów rozkłada się na różne szczepionki – bo pamiętajmy, że w Polsce odmowy liczy się na każde szczepienie.
K.B.: To znaczy, że odmówiono szczepień 30 tys. razy, a nie 30 tys. dzieci?
P.G.: Ta liczba 30 tys. to są niezaszczepione dzieci, ale nie wiemy, ile wśród nich jest totalnie nieszczepionych, a ilu nie podano tylko niektórych dawek. Jedni rodzice odmawiają, a potem zmieniają zdanie i szczepią dziecko. Inni robią na odwrót. Pracując w przychodni konsultacyjnej, widzę, jak wiele jest dzieci, które są teraz szczepione, a wcześniej im tego odmawiano. Danych na ten temat nie mamy, bo brak możliwości śledzenia szczepień dzieci po ich numerze PESEL. Skutek epidemiologiczny jest więc trudny do określenia.
K.B.: Skok w ciągu roku z 23 tys. nieszczepionych do 30 tys. jest gwałtowny. Co w tej sytuacji zrobić?
P.G.: Wydaje się, że większość z tych rodziców działa ze strachu, a najlepszą metodą walki z lękiem jest edukacja. Element penalistyczny – jeśli ktoś dzieci nie szczepi, to jest zagrożony jakąś karą – to nie jest metoda wiodąca. Powinna dominować edukacja. Jak najszersza, jak najwcześniej. Od dzieciaków w szkołach po lekarzy i pielęgniarki. Ostatnio miałem spotkanie z młodzieżą licealną – 300 osób. Wiedzą, o co chodzi, ale mają mnóstwo pytań. Jeśli ktoś im nie wyjaśni tych wątpliwości, to ci ludzie zostaną z nimi. Gdy już będą mieli swoje dzieci, to może się to przerodzić w decyzję o nieszczepieniu.
K.B.: W USA, wbrew pozorom, najczęściej dzieci nie szczepią rodzice wykształceni i dobrze zarabiający – średnia klasa...
P.G.: U nas jest to samo! W Polsce nie szczepią się dwie grupy ludzi. Pierwsi zapominają – ta grupa daje się zmobilizować poprzez penalistyczne działania. Dostają wezwanie i na ogół przychodzą. Druga grupa – moim zdaniem dominująca – to pokolenie 30-, 40-latków wykształconych, oczytanych, żyjących aktywnie w Internecie – głównym miejscu, w którym rodzi się lęk przed szczepieniami. Jeśli milion razy powtórzy się w sieci, że szczepienia są szkodliwe, to ludzie zaczną w to wierzyć. My musimy z taką samą mocą, milion, a może nawet 5 milionów razy, powtórzyć, że szczepienia są bezpieczne. Przegrywamy obecnie w Internecie, bo ilość proszczepionkowych informacji jest niewspółmiernie mniejsza od antyszczepionkowych. To głównie wynika z determinacji. Naukowiec badający szczepionki nie chwali się tymi wynikami w Internecie. Podobnie z rodzicami, którzy zaszczepili dzieci i te są zdrowe. Skarżą się tam zaś rodzice, których maluchy mają jakiś problem zdrowotny i jego przyczyny upatrywane są m.in. w szczepieniach.
K.B.: Co więc należy zrobić?
P.G.: Wyobrażam sobie powstanie narodowego programu edukacji na rzecz szczepień – za rządowe pieniądze zaczynamy edukować. Tworzymy strony internetowe, programy, zatrudniamy ludzi, którzy będą aktywni na forach itd. To nie będzie akcja na jeden rok ani za 3 zł. Konieczne byłyby duże środki, na wiele lat. W przeciwnym razie do takich działań zmusi nas epidemia, ale wtedy będzie już za późno.
K.B.: Obecny rząd byłby chętny do takiego kroku?
P.G.: Decyzje ministra Radziwiłła wzmacniały program szczepień – to dzięki jego staraniom mamy powszechne, bezpłatne szczepienia przeciwko pneumokokom. Po zmianie rządu czekamy na spotkanie z nowym ministrem. Priorytety są od kilku lat te same. Martwi mnie co innego – że wśród posłów obecnej kadencji jest kilku przeciwników szczepień. Powstał zespół w sejmie, który wzmacnia ruch antyszczepionkowy. Uważam, że nie ma nic gorszego niż polityka w tym
temacie. Medycyna nie potrzebuje polityki – potrzebujemy dobrych decyzji finansowych. Przede wszystkim powinniśmy myśleć nad nowymi sposobami edukacji i promocji szczepień, zachęt dla pacjentów i lekarzy, poszerzaniem dostępności poradni konsultacyjnych i monitorowaniem zachorowalności i wyszczepialności.
Źródło: „Służba Zdrowia” 3/2018