W dobrej drużynie ludzie są różni. Jedni są szybsi, ale mniej dokładni, inni powolniejsi, ale uważniejsi. Jedni są bardziej kreatywni, a inni mają bardziej ścisły umysł. Z talentów i predyspozycji każdego wyciąga się to, co w nim unikatowe i tworzy najlepszą kompozycję. Jak w teatrze. Ktoś gra króla, ktoś giermka, a ktoś pazia. Za każdą rolę można dostać OSCARA.
Drużyna, w której zawodnicy się nie lubią, konkurują ze sobą, próbują sobie udowodnić, kto jest ważny, kto najważniejszy donikąd nie dochodzi. W drużynie każdy musi być u siebie. Chodzi o to, żeby ludzie mogli być dumni ze swojej roli i starali się ją wykonywać jak najlepiej, a inni to doceniali i rozumieli. Kiedyś rozmawiałam z doświadczonym stoczniowcem z Gdańska, który opowiadał, dlaczego udało im się zmienić świat w 1980 roku. Dlaczego nie ugięli się, wytrzymali naciski. Starszy pan powiedział: „Bo myśmy budowali statek”. Statek? – zdziwiłam się. „Tak, statek. Wie pani, jak się buduje statek? Tam wszystko waży tony, tam niedokręcona śruba przez jednego człowieka, może zabić innego. Tam nawet drobne uchybienie niesie realne niebezpieczeństwo dla innych. My budowaliśmy statek i nauczyliśmy się sobie ufać”. Pan stoczniowiec w każdym słowie i geście podkreślał wyjątkowość tego, co robił. On po wielu latach wciąż był dumny ze wspólnej pracy i wspólnej odpowiedzialności za efekt. Dumny ze swojej roli w budowie statku. A też nie było lekko. Robota trudna, brudna, odpowiedzialna i jeszcze mało płatna. Jakaś analogia?
Ludzie pracujący w ochronie zdrowia codziennie budują więcej niż statek. Budują ludzkie życie, zdrowie. Złośliwy powie, że tu chodzi o życie pacjenta, a nie kolegi z „teamu”, ale – jak przecież wiemy – akurat w tej dziedzinie to już taka tradycja, że do wszystkiego się można przyczepić.
Tylko że u nas w niewielu miejscach jest poczucie, że buduje się „statek”.
Oczywiście, że na początku zawodowej piramidy potrzeb jest wynagrodzenie, szczególnie na początku zawodowej drogi, ale gdy nie ma teamu, nawet pieniądze na dłuższą metę niewiele dadzą. W pracy, obok pieniędzy (w jakich proporcjach zależy od konkretnego człowieka), chodzi też o zaufanie, poczucie bezpieczeństwa, przynależność do grupy, uznanie czy samorealizację.
Każdy jest ważny. Piekarz, kierowca, sprzątaczka, sprzedawca w sklepie, marketingowiec.
A w szpitalu lekarz SOR, lekarz z OIOM-u, lekarz z oddziału, lek. med., prof., rezydent, pielęgniarka, sanitariusz, salowy, diagnosta, technik radiologii, farmaceuta, rehabilitant, kierowca karetki (płeć do zawodu dobrana przypadkowo). To są nierozerwalne ogniwa łańcucha, na którego końcu jest sukces w wyleczeniu pacjenta i nauka z porażki.
Nie mówi się o tym za często, ale w rodzimej ochronie zdrowia niska pensja wydaje się tylko częścią problemu, choć to wołanie najłatwiej jest sformułować. Oprócz pieniędzy brakuje często również wzajemnego szacunku, otwartości, zrozumienia wagi każdego w zespole, współpracy. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Zespół, który jest poróżniony popełnia więcej błędów, nie rozwija się, nie uczy, szybko się wypala. Zmiany kultur organizacyjnych nie da się zapisać w rozporządzeniu (może całe szczęście, bo gdyby miało brzmieć tak jak to o wizytach lekarzy POZ u pacjentów COVID 60+, to lepiej nie). Nie da się go wprowadzić jednym pstryknięciem, ale jeśli nie rozpocznie się tego procesu dziś, jutro będzie tylko gorzej i żadne pieniądze świata nie przekonają do długoletniej i jakościowej pracy w tej branży. Leczenie to praca zespołowa. Dobra drużyna jest w stanie wygrać każdy mecz, również ten o siebie.