O szansie na całkowite wyleczenie z WZW C z prof. Andrzejem Horbanem, konsultantem krajowym w dziedzinie chorób zakaźnych, rozmawia Iwona Schymalla.
Iwona Schymalla: Niektórzy twierdzą, że WZW typu C to tykająca bomba nie tylko medyczna, ale także społeczna. Według Pana Profesora dane te są zdecydowanie niższe, myślę tu o liczbie chorych na WZW C.
prof. Andrzej Horban: Przede wszystkim mamy w tej chwili dość skuteczną terapię w zależności od genotypu wirusa, ponieważ są ich różne typy. Do tej pory zaleczalność była od 50 do 80 proc. i to już było dość dużo. Przez wiele lat trwania i finansowania tej terapii udało się nam wyleczyć bardzo wiele osób. Pozostał problem tych, którzy nie zostają wyleczeni, a mają rzeczywistą, przewlekłą chorobę wątroby, prowadzącą często do agresywnego zapalenia wątroby, a potem do jej marskości ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Ale pojawiły się nowe leki?
Na szczęście są nowe leki, ale mają one zasadniczą wadę – są drogie. Pierwsza generacja tych leków była bardzo niebezpieczna dla pacjentów, ponieważ miały liczne skutki uboczne. Zdecydowaliśmy się na stosowanie tych leków i wprowadzenie terapii do arsenału naszych działań, pokrywanych z funduszy NFZ, by korzystały z nich osoby bez innej opcji leczenia. Musieliśmy te osoby leczyć, wiedząc, że część z nich nie zostanie wyleczona lub wypadnie z programu z powodu skutków ubocznych. Jeśli chodzi o nowe leki, to obecnie trwają pertraktacje z firmami farmaceutycznymi. Istniej szansa, że w ciągu pięciu lat, jeśli dobrze wszystko pójdzie, w ogóle zredukujemy wirusowe zapalenie wątroby typu C w naszym kraju. Większość pacjentów będzie wyleczona, a nie tylko zaleczona.
Podczas dyskusji dotyczącej chorób zakaźnych zaznaczano, że są one niedoceniane i niemedialne. Można było usłyszeć głosy, że trzecia przyczyna zgonów w Polsce nie jest rejestrowana. Tak jakby ludzie odchodzili bez przyczyny, ponieważ związane to było z chorobą zakaźną, o której się nie mówi.
W naszej świadomości utrwalone jest klasyczne pojęcie chorób zakaźnych: dżumy, cholery, syfilisu. W średniowieczu połowa ludności Europy zmarła z powodu dżumy. Teraz powinniśmy mówić o infekcjach, które są, były i będą, bo są nie do uniknięcia, ponieważ żyjemy w świecie bakterii, wirusów, mikroustrojów i drobnoustrojów. Większa część drobnoustrojów, która z nami bytuje, jest pożyteczna. Każdy z nas ma w sobie około półtora kilograma bakterii. Dopóki są tam, gdzie być powinny, to pełnią pożyteczną rolę. Jeśli dostaną się gdzie indziej, wówczas zaczyna się choroba. Z jednej strony społeczeństwo jest zdrowsze, bo się skutecznie szczepi, z drugiej strony leczymy osoby chore na inne choroby agresywnymi metodami, np. obniżającymi odporność. Poza tym społeczeństwo starzeje się, w związku z czym jego system immunologiczny, odpornościowy działa inaczej i jest słabszy. Podatność na zakażenie jest więc u osób starszych dużo większa, dlatego w pewnym wieku są one nie do uniknięcia. Mówimy o zakażeniach szpitalnych, które lekko lekceważymy, ponieważ jest zła notyfikacja tych zdarzeń, nie dbamy o to tak, jak zapobiegaliśmy do tej pory. Choć sytuacja się zmieniła, bo w latach 70., 80. ubiegłego wieku mieliśmy w szpitalach epidemię wirusowego zapalenia wątroby typu B z powodu brudu i nieużywania środków czystości. Obecnie mamy dużo skuteczniejsze środki dezynfekujące, specjalistyczne urządzenia i używa się wielu tzw. jednorazówek. Ale infekcje będą zawsze. Dlaczego się o tym nie donosi? Bo cały system notyfikacji zgonów postawiony jest na głowie. Są w nim źle ułożone tabelki. Jestem lekarzem czynnym i mam z tym problem. Na przykład, co zauważył również jeden z dyskutantów, podajemy jako przyczynę zgonu zatrzymanie krążenia. To jest efekt! Ale piszemy tak, ponieważ mówi nam o niej rubryczka w systemie notyfikacyjnym. Otóż jest to zatrzymanie krążenia, ale to, że człowiek ten chorował na zapalenie płuc, co na oddziałach intensywnej terapii jest nie do uniknięcia i często się zdarza, nie odnotowuje się. To fałszuje statystykę, która w sposób ewidentnie nieprawdziwy oddaje sytuację.