Chciałbym zamienić system ochrony zdrowia na służbę zdrowia, i to jest moje przesłanie – powiedział Konstanty Radziwiłł po objęciu urzędu Ministra Zdrowia. Trudno oprzeć się wrażeniu, że historia zatacza koło. Pytanie – o ile stopni będzie to obrót.
Gdy w połowie 2009 roku miesięcznik „Służba Zdrowia” obchodził jubileusz sześćdziesięciolecia, w redakcji odbyła się bardzo krótka, ale burzliwa dyskusja – czy nie pora na zmianę nazwy. Wszak „służba zdrowia” od przynajmniej dekady była zwrotem może nie obraźliwym, ale na pewno – niepożądanym.
– Nie jesteśmy żadną służbą – grzmieli lekarze, również ci z samorządu lekarskiego (choć, uczciwie trzeba przyznać – nie przede wszystkim). Dziennikarzom dobitnie zwracano uwagę, że peerelowska „służba zdrowia” odeszła do lamusa, a my – z powszechnym ubezpieczeniem zdrowotnym, prywatyzującymi się placówkami medycznymi – poruszamy się w systemie ochrony zdrowia. W centrum tego systemu, takie przynajmniej było założenie, znajdzie się pacjent. Nie będzie miał może „służby zdrowia”, ale za to – w zamian za pieniądze, które płaci ze składek – będzie miał prawo oczekiwać dobrej jakości usług.
Takie były założenia reformy, której jedną z twarzy był dr Konstanty Radziwiłł, a „ojcami założycielami” – dwaj obecni wiceministrowie, Jarosław Pinkas i Piotr Gryza, pierwsi szefowie Mazowieckiej Regionalnej Kasy Chorych. Piotr Gryza do 2001 roku kierował po odejściu z MRKCh Urzędem Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych (w którym m.in. powstał projekt ustawy o prywatnych kasach chorych), Jarosław Pinkas – rozpoczął ścisłą współpracę z prof. Zbigniewem Religą, który w latach 2001 – 2005 przygotowywał rewolucyjne – jak na polskie uwarunkowania – rynkowe zmiany w ochronie zdrowia, przeciwstawiające się centralizacyjnym zapędom rządów SLD.
Wyszło, jak wyszło. Wielokrotnie na łamach „Służby Zdrowia” opisywane i analizowane były plusy i minusy kolejnych etapów reform, dokonujących się w systemie. Teraz, wiele wskazuje, doszliśmy do punktu, w którym ma nastąpić… Właśnie, dokładnie nie wiadomo, co.
Trzeba przyjąć za dobrą monetę zapowiedzi Prawa i Sprawiedliwości z czasu kampanii, że system powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego zostanie zastąpiony budżetowym finansowaniem ochrony zdrowia. Wszystko w imię dobra pacjenta, choć jeszcze kilka lat temu obecny minister zdrowia twierdził, że systemy budżetowe są co prawda bardziej wydolne, ale to systemy ubezpieczeniowe (poza polskim, którego „ubezpieczeniowość” była zresztą słusznie podawana w wątpliwość przez ekspertów) dają większą gwarancję satysfakcji pacjenta. Jaki ma być nowy system albo – jak chce minister – nowa służba zdrowia?
Czytając program PiS-u literalnie, można sądzić, że na pewno bardziej socjalna. Gwarancjami dostępu do świadczeń medycznych mają być objęci wszyscy mieszkańcy kraju, nie tylko ubezpieczeni. Seniorzy (nie wiadomo, czy wszyscy czy tylko spełniający kryterium dochodowe) mają mieć zagwarantowane darmowe leki. Leczyć się będziemy w publicznych szpitalach (co do zasady, kontrakty z publicznym płatnikiem mają mieć tylko publiczne placówki lub takie, które z publicznych zostały przekształcone w niepubliczne), a prywatny sektor będzie tolerowany tylko w lecznictwie ambulatoryjnym. Świadczeia w publicznym systemie będą finansowane z pieniędzy publicznych, prywatne pieniądze pacjentów będą zasilać konta placówek prywatnych. Premier Beata Szydło w exposé wyraźnie podkreśliła, że dwa systemy będą obok siebie egzystować jako byty niezależne. Nie ma mowy o współpłaceniu przez pacjentów, nie ma mowy o ubezpieczeniach dobrowolnych, z których finansowane mogłyby być świadczenia również w placówkach publicznych.
W tym momencie nawet mało uważny obserwator tego, co od lat dzieje się w ochronie zdrowia, musi się mocno uszczypać. Te socjalne, żeby nie powiedzieć – socjalistyczne – rozwiązania mają wprowadzać w życie: minister, dotąd właściciel prywatnej przychodni rodzinnej, wiceminister (Piotr Gryza) przez lata doradzający firmom ubezpieczeniowym w sprawie rozwiązań umożliwiających rozwój zdrowotnych ubezpieczeń dodatkowych, wiceminister (Jarosław Pinkas), który w latach 2005 – 2007, jako wiceszef resortu zdrowia, pracował nad projektem ustawy o koszyku świadczeń zdrowotnych, otwierającym drogę i do wprowadzenia współpłacenia, i implementacji do publicznego systemu dobrowolnych ubezpieczeń zdrowotnych… Patrząc na dotychczasowe wypowiedzi i przede wszystkim drogę zawodową nowej ekipy z Miodowej, można byłoby się spodziewać raczej hiszpańskiej inkwizycji niż realizacji programu PiS, tak jak został on zapisany.
Dlaczego: „jak został on zapisany”? Bo nie wiadomo, jakie dokładnie intencje ma PiS wobec ochrony zdrowia. Obsada Ministerstwa Zdrowia budzi raczej skojarzenia z latami 2005 – 2007, gdy resort zdrowia był może nie anty-PiS-owski, ale na pewno – a-PiS-owski, gdy prof. Zbigniew Religa usiłował realizować autorski program reform w systemie, skutecznie blokując główny postulat PiS, czyli likwidację Narodowego Funduszu Zdrowia.
Minister zdrowia – któremu nie sposób odmówić ani kompetencji, wynikających choćby z działalności w samorządzie lekarskim – na tle innych ministrów rządu Beaty Szydło prezentuje się nadzwyczaj apolitycznie. To nie jest, niestety, zaleta. Rząd PiS jest rządem bardzo politycznym, w którym umiejętności poruszania się po partyjnych orbitach będą miały ogromne znaczenie. Jeszcze większe znaczenie będzie miało polityczne zaplecze. Tego zaś Konstantemu Radziwiłłowi brakuje. Ale nie to jest najbardziej zastanawiające. Można byłoby sobie wyobrazić, że PiS chce przeprowadzić zmiany w systemie ochrony zdrowia, ukrócające nieco mechanizmy rynkowe, rękami przedstawiciela środowiska lekarskiego, by zmniejszyć prawdopodobieństwo konfliktów z tymże środowiskiem. Ale dlaczego do resortu nie wszedł ani jeden z PiS-owskich polityków, zajmujących się ochroną zdrowia?
Lista kandydatów z „zakonu”, czyli jądra partii, była pokaźna – od Bolesława Piechy, przez Tomasza Latosa, po Stanisława Karczewskiego. Ten ostatni wybrał fotel marszałka senatu. Latos, jak mówi się w kuluarach, nie chciał być zastępcą. Bolesław Piecha, mimo że „od zawsze” był twarzą PiS w tematach związanych ze zdrowiem, nie chce wcale zamieniać Brukseli na Warszawę. Choć z pewnością, gdyby Jarosław Kaczyński dał znak do powrotu – wróciłby. Z exposé premier Szydło nie wynika bowiem, żeby ochrona zdrowia miała – w najbliższym roku czy dwóch – stać się priorytetem rządu. O takim odbiorze przesądza choćby fakt, że nie padło w przemówieniu ani jedno słowo na temat zwiększenia finansowania tego obszaru. Konstanty Radziwiłł mówił przed wyborami o 6 proc. PKB jako poziomie nakładów na zdrowie ze środków publicznych. Lista zapowiedzi PiS, które mają być zrealizowane „w pierwszym rzucie” – 500 złotych na dziecko, obniżenie wieku emerytalnego, wyższa kwota wolna od podatku – wyklucza w praktyce znalezienie w budżecie dodatkowych kilkunastu miliardów złotych (minimum), które można byłoby wpompować w system ochrony zdrowia w najbliższych dwóch latach. Trudno uciec od pytania, czy za dwa lata będzie jeszcze rząd Beaty
Szydło. Początek rządu jest bardzo dynamiczny – w obszarze rozstrzygnięć czysto politycznych. Jednak to bardziej początek rządów PiS niż rządu Szydło. Wielu polityków, nie tylko opozycji, ocenia, że Jarosław Kaczyński konstruując rząd dla Beaty Szydło myślał już o kolejnym gabinecie, w którym premierem byłby on sam. Strategia rządu „na dwa takty” obejmowałaby oczywiście wymianę większości ministrów.
Na razie jednak czekają nas miesiące pracy nowych ministrów. Czego można się spodziewać? Testem, jak będzie nowa ekipa podchodzić do kwestii realizacji obietnic wyborczych, będą „darmowe leki dla seniorów”, czyli osób powyżej 75. roku życia. Warto zwrócić uwagę – przed wyborami pojawiała się tylko cezura wieku. Taką obietnicę złożyła w exposé premier. Nie padło tam ani jedno słowo mogące sugerować, że uprawnienia do darmowych leków będą w jakikolwiek sposób ograniczone. A kilka dni później marszałek senatu ogłasza, że projekt ustawy wprowadzającej darmowe leki jest już gotowy, ale z rozwiązania tego będą mogli skorzystać seniorzy spełniający kryterium dochodowe. To akurat bardzo sensowne rozwiązanie – ale pojawia się pytanie, dlaczego tylko seniorzy po 75. roku życia? Od okienek aptecznych odchodzą nie tylko osoby najstarsze…
Czy PiS wejdzie w merytoryczną dyskusję z opozycją? Czy wysłucha argumentów w tej – mało politycznej przecież – sprawie? W jakim zakresie zostaną wzięte pod uwagę opinie zgłoszone w trakcie konsultacji społecznych (i czy takie konsultacje w ogóle się odbędą, bo początek procedowania ustaw w parlamencie nie napawa optymizmem co do skłonności poszanowania procedur legislacyjnych)? Wiceminister Jarosław Pinkas po objęciu stanowiska mówił w mediach o dialogu jako podstawie kształtowania polityki resortu zdrowia. Pozostaje wierzyć, że nie są to tylko deklaracje. Dziś można stwierdzić, że minister Konstanty Radziwiłł stoi przed ogromną szansą. Osiem lat rządów Platformy Obywatelskiej w ochronie zdrowia to tło, na którym niemal każdy może wypaść całkiem dobrze. Wystarczy niewiele, by zasłużyć na ocenę dobrą, czy nawet – bardzo dobrą. Ale polska polityka pełna jest przykładów tych, którzy tak samo dobre, albo nawet lepsze, szanse trwonili.
Źródło: „Służba Zdrowia” 12/2015