Ów fakt był już znany od kilku tygodni i temat przewijał się w wielu dyskusjach – również w mediach społecznościowych lekarzy. I ton większości wypowiedzi mógł niepokoić, nawet jeśli weźmie się poprawkę, że wypowiadający się medycy nie są w żadnej mierze reprezentatywni dla swojego środowiska. Dominowały jednak dwa podejścia. Po pierwsze, poddawanie w wątpliwość plotki, rzekomo rozsiewanej przez media (w ekstremalnej wersji – w ramach sponsorowanej – nie wiadomo przez kogo, domyślnie przez MZ, przez polityków – akcji wymierzonej w lekarzy). Po drugie, takie które można streścić trawestując klasyka: - Te pieniądze mu się po prostu należały. Bo być może taka jest właśnie rynkowa wartość pracy tego lekarza i nikomu nic do tego, a być może to po prostu procent od wartości procedur, jakie ów lekarz wykonał. A poza tym, w USA lekarze tej specjalizacji zarabiają miliony dolarów i nikt nie ma z tym problemu. A jeśli lekarze nie będą mogli (domyślnie – dowolnie dużo) zarabiać, wyjadą.
To streszczenie głównych wątków, jakie podnoszą „obrońcy faktury”, nieświadomie zapewne czyniąc ogromne szkody własnemu środowisku. Bo jest oczywiste (mówi o tym otwarcie prezes lekarskiego samorządu), że publicznym systemem nie rządzą mechanizmy rynkowe, a w każdym razie rządzić nie powinny. Choćby dlatego, że w ogromnej części popyt na pracę lekarzy jest uzależniony od przepisów – jeśli te, jak zapowiada Ministerstwo Zdrowia, zostaną poluzowane (deregulacja w zakresie np. obsady dyżurowej zapowiadana jest już na początek roku), popyt się zmniejszy. Jest też oczywiste, że podstawą umów powinna być stawka godzinowa, nie „procent od procedur”. Ten może windować zarobki wąskiej części lekarzy – a ogromna większość specjalistów nie ma szansy zarobienia ułamka kominowych kwot, mimo posiadania nawet większych kwalifikacji i pracując wręcz ciężej. O tym, że trudno porównywać polski system (ok. 7 proc. PKB łącznych wydatków na zdrowie) ze Stanami Zjednoczonymi (ponad 17 proc. PKB, oczywiście odpowiednio wyższego), nawet nie warto mówić. Podobnie jak o tym, że w lwiej części krajów UE, do których ewentualnie mogliby się udać wyjeżdżający „za chlebem” obowiązują maksymalne stawki, liczone jako wielokrotność średniej krajowej (cztero-, pięciokrotność). To pieniądze absolutnie satysfakcjonujące, płacone za pracę w wymiarze jednego etatu, przy jednoczesnym – egzekwowanym – zakazie podejmowania dodatkowej pracy. W Polsce ograniczeń formalnych brak i wysokość zarobków lekarzy jest pochodną wielu, bardzo wielu, czynników.
Ton wypowiedzi samorządu lekarskiego (a także organizacji związkowych) jest oczywiście zupełnie inny – i to on powinien być punktem odniesienia, choć między „powinien” a „jest” granica jest bardzo płynna a nastroje kształtują się, co do zasady, na dole. Lekarze, mówiąc wprost, są oburzeni wypowiedziami polityków, które uważają za próbę manipulowania faktami i odwracania uwagi od prawdziwych problemów systemu ochrony zdrowia. W tej atmosferze może być trudno o prowadzenie dyskusji a nie sporu. Postulat, by rozmawiać o konkretnych danych (prezes Naczelnej Rady Lekarskiej przypomina, że już jakiś czas temu zwrócił się o takie dane do AOTMiT) dotyczących struktury zarobków lekarzy na kontraktach, wydaje się krokiem we właściwą stronę. Twardy punkt odniesienia zawsze jest lepszy niż insynuacje lub przykłady anegdotyczne. I warto się z nim skonfrontować.