Martyna Chmielewska: Koronawirus ciągle zbiera śmiertelne żniwo na całym świecie. Liczba ofiar zbliża się do 95 tys. 1,6 mln osób jest zakażonych. W Polsce 5742 osób jest zakażonych. 175 osób zmarło. Możliwe, że w kwietniu nastąpi szczyt epidemii. Niektórzy mają nadzieję, że jeśli nastąpi szczyt epidemii, to będzie można odetchnąć z ulgą. Czy, aby na pewno? Panie Doktorze, co dokładnie oznacza szczyt epidemii? Czy mógłby Pan opisać drogę od szczytu epidemii do jej końca? Jakie procesy mogą w tym czasie nastąpić?
Paweł Grzesiowski: We wszystkich krajach, w których dojdzie do epidemii, czyli do masowych zachorowań, a wirus jest nieznany immunologicznie populacji, epidemia ma charakter wykładniczy, a więc szybkie narastanie liczby przypadków dochodzi do pewnego szczytu, a później te zachorowania zmniejszają swoją intensywność – tak, by mniej więcej po kilku miesiącach wyhamować prawie do zera Oczywiście kształt tej krzywej może być bardzo różny. W niektórych przypadkach liczba zachorowań może sięgać 100 tys. w ciągu miesiąca, a w innych przypadkach może to być 10 tys. To wszystko zależy od zdolności wirusa do zakażania, czyli tej siły, z jaką jest w stanie zarażać, my to nazywamy współczynnikiem zakaźności. W przypadku SARS-CoV-2 ten współczynnik wynosi między 2 a 3, jest więc umiarkowany: wyższy niż w grypie, ale np. dużo niższy niż w odrze – dodaje dr Grzesiowski. Ponadto bardzo dużo zależy od podejmowanych działań, czyli od tzw. techniki spowalniania. Należą do nich m.in. masowa kwarantanna, przerwa w pracy szkół przedszkoli, żłóbków oraz instytucji publicznych imprez. Powoduje to, że tempo zarażania również spada.
M.Ch.: Który scenariusz jest bardziej prawdopodobny w Polsce: włoski czy azjatycki?
P.G.: W tej chwili mamy taki stan pośredni. Nie jesteśmy tak jak w Europie Zachodniej dotknięci dziesiątkami tysięcy zachorowań, ale nie jesteśmy też na takiej pozycji jak Singapur, Honkong lub Tajwan, gdzie bardzo wcześnie zamknięto granice. Myślę, że nasz scenariusz będzie trochę inny niż w innych krajach. Bardzo wcześnie zastosowaliśmy niektóre działania. Uważam, że zamknięcie szkół, przedszkoli czy żłobków to było bardzo ważne posunięcie, ponieważ ono blokuje bardzo ważną populację w tej epidemii. Wiemy, że dzieci chorują bezobjawowo, ale roznoszą wirusa. Było to odcięcie wirusowi masowego zarażania dzieci, a po drugie wprowadzone zostały zasady tzw. kwarantanny społecznej. Ludzie powinni zostać w domach, starać się unikać zgrupowań. To przynosi i musi przynosić efekty, ponieważ wiemy że wirus przenosi się drogą kropelkową tj. poprzez kontakty międzyludzkie
M.Ch.: Czy osoby, które wyzdrowiały, tzw ozdrowieńcy mogą czuć się bezpiecznie? Czy mogą ponownie zarazić się, tylko tym razem bezobjawowo, w konsekwencji czego mogą nadal zarażać inne osoby?
P.G.: Mamy dosłownie kilka opisów tego rodzaju sytuacji z Azji, gdy ktoś miał wyniki ujemne, a potem znów dodatnie. To nie musi być tak, że ta osoba uległa ponownemu zakażeniu, to może być tak, że np. test był fałszywie ujemny albo był przejściowy spadek replikacji wirusa, albo doszło do zbyt wczesnego wypisania pacjenta ze szpitala, a on w rzeczywistości jeszcze był chory. Na ten moment nie mamy żadnych przesłanek epidemiologicznych, ażeby sądzić, że zarażamy się kilkakrotnie. Są dowody przeczące tej teorii. W Azji zostały przeprowadzone badania serologiczne, z których wynika, że 30 proc. osób mogło przejść tę infekcję, bo ma przeciwciała. Zrobiono również bardzo ciekawy eksperyment. Zakażono koronawirusem najpierw małpy, które po przejściu choroby wytworzyły odporność. Choć miesiąc później próbowano je ponownie zarazić, to się nie udało. Mamy również eksperymentalne potwierdzenie tezy, że przechorowanie na COVID-19 daje nam odporność, która zapobiega ponownemu zachorowaniu.
M.Ch.: Koronawirus powoduje trwałe nieodwracalne uszkodzenie płuc tzw. zwłóknienie płuc. Czy jest ono groźne, czy może doprowadzić do inwalidztwa?
P.G.: Każda przewlekła choroba płuc jest niebezpieczna dla zdrowia, powoduje uszczuplenie objętości życiowej płuc jak i może grozić postępującym uszkodzeniem miąższu płuca. Z całą pewnością przebycie tej najgorszej postaci COVID-19 tj. tego śródmiąższowego ciężkiego zapalenia płuc ze zmianami martwiczo-krwotocznymi, zapaleniem naczyń, jest niebezpieczne. Musi zostawić ślady w płucu, ponieważ tam dochodzi do martwicy i zwłóknienia w fragmentach martwiczych. Jeśli ktoś przebył masywne zapalenie płuc, to ślady tego schorzenia będzie widać w kolejnych badaniach obrazowych. Nie oznacza to, że ta osoba, nie będzie miała czym oddychać. To zbyt radykalne stwierdzenie. Będzie ona miała uszczuploną objętość życiową płuc, natomiast można z tym funkcjonować. Trochę można to porównać bo blizn pogruźliczych po innych zakażeniach, które zostawiają swoje ślady, natomiast pozostała cześć płuca pracuje normalnie. Nie mamy żadnych danych, aby móc powiedzieć, że zwłóknienie jest procesem postępującym już po wygaśnięciu choroby. Nie jest to wykluczone. Ale na razie mamy za mało mamy danych, aby taką hipotezę sformułować.
M.Ch.: Czy jeśli będzie cieplej, to będzie mniej zakażeń?
P.G.: Wszystkie wirusy wywołujące zakażenia układu oddechowego są sezonowe, więc tego samego należy się spodziewać również w przypadku koronawirusa. Możemy nie zaobserwować tego w pierwszej fali epidemiologicznej bo ten wirus jest nam immunologicznie nieznany. Zauważmy, że zakażenia są aktywne w wielu krajach na świecie, tj. zarówno tam, gdzie występuje klimat umiarkowany, zimny, jak i tropikalny. Podobna sytuacja miała miejsce podczas epidemii świńskiej grypy w 2009 roku. Rozpoczęła się w kwietniu, maju i trwała do końca sezonu. Pierwsze pojawienie się nowego wirusa nie spełnia kryteriów sezonowości. Jest jeszcze jedne aspekt, który każe nam myśleć z nadzieją i pozytywnie o lecie, gdyż wirus zdecydowanie gorzej funkcjonuje w temperaturze powyżej 10 stopni oraz w dużej wilgotności. Jeśli zmienią się te temperatury i będziemy mieli przez cały dzień i noc wyższe temperatury i wilgotność, to wirusa w środowisku będzie mniej.
M.Ch.: Jeżeli przyjdzie druga fala, to czym będzie się różnić od pierwszej? Czego możemy się po niej spodziewać? Jakie środki bezpieczeństwa powinniśmy zastosować. Jak Pan sądzi, kiedy druga fala może nadejść?
P.G.: Jeśli wszystkie modele matematyczne ,które obecnie kreślimy są słuszne, to pierwsza fala skończy się mniej więcej po 3-4 miesiącach od pierwszego potwierdzonego przypadku, czyli pod koniec czerwca. Potem mamy okres 3-5 miesięcy przerwy i zaczyna się druga fala. Ona wtedy zwykle przychodzi sezonowo. Moglibyśmy się zatem spodziewać w październiku powrotu wirusa i ponownie 3-4 miesięcy aktywności i dużej liczby zachorowań. To oczywiście zależy od tego jak dużo osób zachoruje w pierwszym sezonie. Jeśli w pierwszym sezonie zachoruje 50 proc. populacji ludzkiej , to wirus będzie mieć trudniejsze zadanie niż przy pierwszym rzucie, natomiast jeśli w pierwszym rzucie zachoruje 20-30 proc. populacji to ta druga fala może być znacznie większa niż pierwsza. Zakładam, że w Polsce może zachorować ok 20 proc. populacji, co daje nam skromną odpowiedź, jako odporność grupową, ale te dane, to są tylko przypuszczenia, nie oparte na żadnych przesłankach. Może okazać się, że wiele osób przechorowało koronawirusa bezobjawowo i ta grupa z przeciwciałami swoistymi będzie większa. To dawałoby nadzieję na to, że druga fala wirusa nie będzie tak agresywna jak pierwsza.
M.Ch.: Od przyszłego czwartku będzie obowiązek noszenia maseczek. Czy należy prać maseczki wielokrotnego użytku czy trzeba je odkażać?
P.G.: Maski noszone przez osoby bezobjawowe muszą być traktowane jako element psychologiczny, niż jako ochrona medyczna. Maski bawełniane praktycznie nie zatrzymują wirusa. Zakładane przez osoby w kontaktach międzyludzkich zmniejszają ilość wydychanego aerozolu, niemniej jednak nie są to maski filtrujące. Gdybyśmy przyjęli, że maski z filtrem HEPA dają 100 proc. ochrony, to maska z bawełny daje 1 proc. Maski mają swój czas użytkowania. Jeśli będziemy oddychać przez maskę przez godzinę, to stanie się wilgotna, nasiąknie parą wodną i śliną, którą wydychamy. Maska powinna być wyprana w temperaturze 60 stopni , inaczej będzie stanowiła źródło zakażeń i dodatkowe zagrożenie. Maski powinny być noszone w miejscach publicznych. Jeżdżenie w masce we własnym samochodzie, w którym nikogo nie ma, uważam za nadmierną, nieuzasadnioną ochronę. Oczywiście, jeśli ktoś ma profesjonalną maskę, to jej producent jasno określa czas użytkowania oraz sposób dekontaminacji. Maski jednorazowe powinny być wyrzucane po kilkunastu minutach noszenia. Problem polega na tym, że ludzie chodzą w nich przez 8–10 godzin. Takie maski stanowią poważne zagrożenie dla zdrowia.
M.Ch.: Jakie są Pana największe obawy i jakie największe nadzieje w związku z epidemią koronawirusa w Polsce?
P.G.: Największe obawy są związane z problemami instytucji medycznych i opiekuńczych. To co się teraz dzieje w szpitalach i domach opieki społecznej czy zakładach opiekuńczo-leczniczych to jest nasz naczelny problem, ponieważ tych ludzi nie można izolować, zostawić ich w domach. Wspomniane placówki zawsze były słabiej finansowane, słabiej funkcjonujące pod względem epidemiologicznym. Brakuje w nich środków ochrony osobistej, brakuje personelu. Te miejsca uważam za najbardziej newralgiczny punkt. Przebywa w nich wiele osób starszych, które są obciążone różnymi chorobami, a więc znajdują się w grupie ryzyka ciężkiego przebiegu choroby COVID-19 i zgonu. Nie jest to problem tylko Polski, ale wszystkich bogatych, rozwiniętych krajów. wszystkie środki powinny być skierowane na zapobieganie zakażeniom wewnątrz tych instytucji. Obawiam się powrotu do normalności. Musimy przekonać społeczeństwo, żeby zaczęło normalnie funkcjonować w ciągu najbliższych kilku miesięcy z wirusem. Nie możemy roztaczać wizji, że wirus sam zniknie w ciągu najbliższych tygodni. Nawet jeśli ta pierwsza fala epidemiczna minie, to nie będzie ona oznaczała zakończenia epidemii. Pandemia może trwać dwa, trzy lata. Dlatego musimy się przygotować na to i zacząć normalnie w tym otoczeniu funkcjonować. Powinniśmy przygotować placówki medyczne do prędzej czy później wznowionej pracy w trybie awaryjnym , czyli takim, który będzie trybem przygotowanym na prace z ewentualnym pacjentem, który może mieć zakażenie. Musimy zorganizować pracę w przychodniach w taki sposób, aby pacjenci czuli się bezpiecznie. Moją największą nadzieją są leki przeciwwirusowe. Jesteśmy blisko momentu zarejestrowania skutecznych lekó do walki z wirusem w tej pierwszej fazie. Mogą być szansą na szybkie leczenie. Jest to bardzo ważne. Gdybyśmy mieli takie leki, ryzyko ciężkich powikłań w przypadku koronawirusa znacznie by zmalało.