Witold Laskowski: Kryteria, które stosujemy w leczeniu SM są dosyć stare, wymagają zmiany. Jakie zmiany są Pańskim zdaniem najpilniejsze?
Prof. Radosław Kaźmierski: Mamy pewne kryteria, które są już dość przestarzałe. Świat idzie do przodu. Mamy nowe leki i sądzę, że kilka zmian byłoby korzystnych dla pacjentów. Myślę tu przede wszystkim o starym podziale na pierwszą i drugą linię. W tej chwili rozważa się dwie możliwości leczenia. Jedna to metoda eskalacyjna, którą stosujemy, czyli zaczyna się od leków słabiej działających i przechodzi do silniejszych. To jest mocno skodyfikowane programem terapeutycznym. Ale też jest możliwość w pewnej wyselekcjonowanej grupie chorych rozpoczynanie leczenia od leków silniejszych a później przechodzenie na słabsze. To tzw. terapia indukcyjna. Program lekowy w zasadzie uniemożliwia jej stosowanie w Polsce. Sądzę, że warto by to zmienić, pozostawić tę decyzję lekarzom i pacjentom, którzy są tu rzeczywiście zainteresowanymi, i zdjąć tę otoczkę nakazu administracyjnego. On nie ma w tej chwili ani uzasadnienia medycznego, ani ekonomicznego, ponieważ te leki mniej więcej kosztują tyle samo i powinny być refundowane.
Inny problem to kwestia niezgodności kryteriów kwalifikacyjnych do programów ze współczesnymi kryteriami rozpoznania SM. Chorobę tę rozpoznajemy posługując się kryteriami McDonalda. One się zmieniają. Natomiast ciągle w programie terapeutycznym są kryteria z 2010 roku. To jest sytuacja, która bywa niebezpieczna, dlatego że czasami według nowych kryteriów rozpoznajemy już chorobę, natomiast według starych, chory jeszcze się nie kwalifikuje do terapii. I mamy paradoksalną sytuację bo chory ma już rozpoznanie i powinien być leczony, a nie może, ponieważ nie spełnia kryteriów innego typu. To uważam za nielogiczne. I to też bym zmienił.
Kolejny czynnik, który należało by zmienić to kwestia włączenia nowych leków na postać pierwotnie przewlekle postępującą. To nie tak wiele chorych, od 5 do 10 procent, ale ci chorzy są w tej chwili pozbawieni możliwości leczenia i dlatego refundacja leków, które się pojawiły, są zarejestrowane, ale nie są refundowane, jest sprawą dość pilną. Szczególnie, co podkreślam, że środki w budżecie są zabezpieczone, ponieważ wydzielono budżet na refundację leków, co uniemożliwia jakieś manewry ze strony NFZ i przerzucanie tych pieniędzy gdzieś indziej.
W.L.: Czy zgodzi się Pan z taką tezą, że mówimy teraz o zerwaniu więzów, jakie narzucone są lekarzowi przez przedawnione kryteria stosowane w leczeniu, a nie o jakieś fundamentalne zmiany organizacyjne czy finansowe?
R.K.: Nie. To chodzi o dostosowanie tych przepisów do współczesnej wiedzy medycznej. My jesteśmy zobowiązani - ustawą o zawodzie lekarza - leczyć zgodnie z aktualną wiedzą medyczną. Jeżeli nie możemy tego robić, to jesteśmy w pewnym konflikcie, także ze swoim sumieniem. Pacjenci też śledzą postępy i często zadają pytanie, dlaczego nie może być zastosowana taka czy inna metoda. Tłumaczymy to dosyć kostycznym systemem fundacji, który, uważam, można by zmienić. I nie wpłynęło by to dramatycznie na fundusze wydawane, natomiast rzeczywiście pomogłoby lekarzom i pacjentom w sumie, bo to wspólna decyzja, ustalić tę optymalną metodę leczenia i dało większą elastyczność czyli, myślę, lepsze i większe efekty leczenia.