Dlaczego kampanie społeczne piętnujące jazdę po pijanemu są nieskuteczne? Czy obowiązkowe alkomaty w samochodach poprawiłyby tragiczne statystyki? Czy nasze państwo ma być policyjnym i ścigać każdego? - mówi w rozmowie z Iwoną Schymallą Tomasz Łysakowski, psycholog społeczny, trener biznesu.
Co chwila słyszymy w mediach o kierowcach, którzy wsiadają do samochodu po alkoholu mimo wielu akcji społecznych dotyczących tego problemu. Akcje te okazują się być nieskuteczne. Jak Pan sądzi, dlaczego?
Przede wszystkim dlatego, że akcje te mają problem z pokazaniem korzyści. Kampanie społeczne robimy w dwóch schematach. Albo ludzi straszymy, albo do czegoś przekonujemy. Pokazujemy marchewkę albo kij. Reklama jest skuteczna, jeśli marchewka wydaje się bardzo atrakcyjna, zaś kij odwrotnie, nieatrakcyjny. Jak patrzę na te kampanie, to widzę w nich bardzo emocjonalny przekaz. Zbudowany jest on na tym, że możesz zostać złapany lub mieć wypadek po wypiciu alkoholu. Natomiast kierowca, który już wypił sobie alkohol myśli racjonalnie, bierze wszystkie za i przeciw. Czy taka kampania takiemu kierowcy przychodzi automatycznie do głowy? Oglądając statystyki, zobaczymy, że ile byśmy nie wydali na kampanie, pijany kierowca nie pamięta o niej.
Czyli, te działania są kompletnie bez sensu?
Nie. Bo są kampanie w miarę skuteczne. Zawsze trzeba je poprzedzić swego rodzaju badaniem rynku, bo nie jest tak, że jeśli coś nagłośnimy, to od razu się to sprzeda. Nie. Przed kampanią dobrze zrobić próby fokusowe. Może okazać się, że np. pewne emocjonalne przekazy jak mogą być skuteczne. Emocje zachowują się w nas lepiej niż przekazy racjonalne. Aczkolwiek przy kampaniach dotyczących palenia papierosów takie emocjonalne przekazy okazały się nieskuteczne, ponieważ ludzie wypychali je ze świadomości. Mówili: palę bo lubię. Im bardziej przekazy były wstrząsające, tym bardziej próbowali o nich zapomnieć. Generalna zasada jest taka, że do ludzi działających pod wpływem impulsów, powinny być kierowane przede wszystkim przekazy emocjonalne. Racjonalne w tym stanie prawdopodobnie szybko zostaną zapomniane.
Co Pan sądzi o propozycjach rządowych, dotyczących zaostrzenia kar lub montowania urządzeń w autach, które jeśli będziemy pod wpływem alkoholu nie pozwolą nim kierować ? Czy to jest dobry kierunek?
Mogę sobie wyobrazić, że zawsze znajdzie się pomocna osoba, która nie będzie pijana i poprowadzi auto. Straszenie ludzi nie zawsze jest dobrym kierunkiem. Czasami ludzi już tak postraszymy i zrobimy im takie obostrzenia, że de facto nie będą mogli z czegoś korzystać inaczej niż przestrzegając prawa. Tak jest z ubezpieczeniami samochodów. Rząd mógłby zachęcać i zachęcać, a i tak większość właścicieli nie ubezpieczyłaby się. Jeśli zacznie się egzekwować ubezpieczenie każdego auta, wówczas drastycznie spadnie liczba nieubezpieczonych. Jeśli wprowadzilibyśmy takie obostrzenie, które spowodowałoby, że auto już przy dotknięciu klamki nie pozwoliłoby osobie po alkoholu wejść do środka, tak by również nie mogła zamienić się z pasażerem, jasnym jest, że wówczas liczba pijanych na drogach zmalałaby. Mówiąc o różnego rodzaju rozwiązaniach, należy też wziąć pod uwagę różnego rodzaju koszty społeczne, implementacji tego. Myślę, że to główna bolączka. Można stworzyć systemy, w których nie będzie opłacało się prowadzić po pijanemu, bo samochód na to nie pozwoli. Tyle, że są one drogie. Rząd, który uchwali takie rozwiązanie sięgnie znów do kieszeni Polaków.
Coraz więcej wypadków powodują osoby pod wpływem różnych środków odurzających. Czy nie ma Pan wrażenia, że osoby te czują się bezkarnie, ponieważ policja nie ma jeszcze narządzi do walki z tym problemem?
Tak. Alkohol jest dosyć łatwym środkiem do wykrycia i zidentyfikowania z racji tego, że znajduje się w tym co wydychamy. Z drugiej strony mamy takie środki, których wykrycie jest bardzo trudne. Policja musiałaby pobierać każdorazowo krew i czekać na ustalenie czy znajdują się w niej jakieś środki. Czy nasze państwo ma być policyjnym i ścigać każdego? Jak zatem dotrzeć do kierowców z przekazem, że takie postępowanie im się nie opłaca? U nas pokutuje to, że Polacy nie identyfikują się z własnym państwem. Nie mają poczucia kontroli nad tym, co robią politycy. Przykładem są radary. Nie zrobiono przekazu – chcemy by wszyscy poczuli się bezpiecznie na drogach, by lepiej się po nich jeździło. Kierowcy polscy odbierają radary zupełnie inaczej - jako pewnego rodzaju haracz za przekroczenie prędkości, który ma łatać dziurę budżetową. Polacy podchodzą do rządu i polityków jak do pewnego rodzaju wrogów, lub osób, które co najwyżej można przechytrzyć. Przy takim myśleniu społeczeństwa pijany Polak nie będzie dumał o tym jaką może krzywdę zrobić sobie i innym, tylko o tym czy go złapią, a jeśli ewentualnie tak się stanie, to ile da łapówki.
Czytaj także: Stołki w NFZ po partyjnej znajomości