Zaplanuj, kiedy zachorujesz… by z wyprzedzeniem zaklepać wizytę u lekarza
Anna Popławska, aktorka, w lutym 2022 r. nagłośniła na Instagramie swoją rozmowę z rejestratorką w przychodni. Była chora, a usłyszała, że najbliższy termin na wizytę u lekarza pierwszego kontaktu mają na 17 lutego. „Proszę pani, ale to jest za 10 dni! Zdążę do tego czasu wyzdrowieć lub umrzeć!”.
Takie mieli terminy. Było wyjście z tej sytuacji: musiała się wypisać z przychodni i zapisać… prywatnie. Wtedy mogli ją przyjąć już następnego dnia.
Plagą, zwłaszcza w dużych miastach, m.in. w Warszawie, stał się brak terminów do lekarza pierwszego kontaktu na teraz. Bo wizyty zostały zarezerwowane nawet z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Zwłaszcza u pediatrów – nawet w przychodniach zatrudniających po kilku takich specjalistów terminy bywały zajęte do 2 tygodni naprzód. Jak przewidzieć, kiedy się samemu zachoruje, lub zrobi to dziecko, by zapisać się wcześniej na wizytę?
Rzecznik Praw Pacjenta dostał tak dużo skarg w takich sprawach, że publikował na stronie wytyczne: „To lekarz rodzinny decyduje o tym, czy ze względów medycznych konieczne jest udzielenie pacjentowi świadczenia zdrowotnego w dniu zgłoszenia do lekarza. Nie ma prawa decydować o tym pracownik rejestracji”.
Jeśli rejestracja odmówi wizyty choremu pacjentowi, ten powinien poskarżyć się do kierownika placówki, a następnie do oddziału NFZ.
Zbadać oko na oko – przez telefon
W czasie pandemii badania przez telefon były na tyle zaawansowane, że – jak donosiło KorsoSanockie.pl – nawet okuliści w ich regionie tak badali. NFZ tłumaczył, że taka teleporada to tylko „wstępne” badanie, które w uzasadnionych wypadkach można zmienić w formę osobistej wizyty. A w nieuzasadnionych – gdy pacjent potrzebuje jedynie receptę – już nie. Rafał Sliż, rzecznik prasowy Podkarpackiego Oddziału NFZ, tłumaczył to czytelnikom Sanoka i okolic, bo wówczas to jeszcze wydawało się absurdem. Teraz telewizyty także u takiego specjalisty to już nic nadzwyczajnego.
88 zł na dentystę. Na cały rok
Od 2022 r. i wprowadzenia „polskiego ładu” płacimy składkę zdrowotną na NFZ – 9% – która de facto jest nowym podatkiem. I to w dodatku takim, jakiego nie można sobie odliczać od podatku. W 2022 r. nowy podatek wygenerował dodatkowe ponad 7 mld zł wpływu do NFZ, co jednak zupełnie nie przełożyło się na poprawienie sytuacji pacjentów. Czemu? Bo, jak wyjaśnia to Prawo.pl, równocześnie zniesiono dotacje z budżetu państwa do NFZ na 5,9 mld zł rocznie i przeniesiono z budżetu państwa na NFZ obowiązek finansowania zadań kosztujących 1,2 mld zł rocznie. Weszło–wyszło. W skali PKB finansowanie służby zdrowia spadło z 5,4% do 4,8%. W 2024 r. podatek ma przynieść ok. 153 mld zł na ochronę zdrowia. To ma być aż o 19 mld zł więcej niż w obecnym roku. Ale i tak z tego skapnie tylko na finansowaną przez NFZ stomatologię – ledwo 3,3 mld zł. Jak wyliczył „Super Express” – będzie to 88 zł na Polaka. Na cały rok. To nie wystarczy nawet na najtańsze wypełnienie. Starczy na znieczulenie. Gdyby jeszcze tak na cały rok…
600–700 zł za godzinę dyżuru
Samorządy donoszą, że lekarze kontraktowi, pracujący głównie w szpitalach powiatowych już liczą sobie 600, a nawet 700 zł za godzinę dyżuru. Mówił o tym m.in. Mariusz Trojanowski z zarządu Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych, temat omawiano też podczas Kongresu Wyzwań Zdrowotnych. Dyrektorzy szpitali mówią o „absurdzie”, „pazerności”, „zachłanności”, „arogancji” – bo lekarze stawiający takie warunki finansowe grożą odejściem od łóżek pacjentów.
Jakie to specjalizacje? Dr Bartosz Straszak, dyrektor ds. inwestycji i rozwoju Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 5 w Sosnowcu mówił o psychiatrach.
Wynagrodzenia personelu, głównie lekarzy, stanowi 80% kosztów utrzymania placówek. Reszta nie starcza na utrzymanie placówki więc zadłużenie rosło – w czerwcu sięgało już 20 mld zł. W czasie rządów „dobrej zmiany” wzrosło dwukrotnie.
Ogólnopolski Związek Pracodawców Szpitali Powiatowych ostrzegał przed zapaścią. Nie tylko oni. W połowie lipca MZ zapowiedziało dosypanie do systemu 16 mld zł. Co i tak nie wystarczy na spłacenie nawarstwionych przez lata długów.
Kolejki rosną, ale 17 mln wizyt przepadło. Pacjenci się nie zjawili
W woj. łódzkim co piąta, umówiona wizyta u specjalisty się nie odbywa. W Centrum Zdrowia Matki Polski – już co trzecia. W woj. zachodniopomorskim, w 2022 r. aż 19,5 tys. wizyt u specjalistów nie doszło do skutku. Bo pacjenci się nie zjawiają i nie odwołują wizyt. To tak duża i kosztowna plaga, że przychodnie walczą z nią – wysyłają SMS-y przypominając o wizycie, niektóre dzwonią, prowadzą kampanie, by odwoływać, informować. Mimo to wg danych NFZ w 2022 r. nie odbyło się aż 17 mln wizyt!
Tymczasem na wizytę u specjalisty czeka się wiele miesięcy, średnio 4,1 miesiąca, a nadal bywa, że nawet lat. Odwoływanie wizyt drastycznie skróciłoby te kolejki. Tylko u endokrynologa w woj. łódzkim w 2022 r. nie odbyło się 1 tys. wizyt. Tymczasem tam czeka się 350 dni na kolejną szansę w gabinecie, a w dolnośląskim – aż 2,5 roku!. U onkologa w woj. łódzkim przepadło aż 500 wizyt. Kardiolodzy w całym kraju zostali przez pacjentów zlekceważeni aż 300 tys. razy! Tyle samo wizyt nie odbyło się w samej tylko Warszawie u różnych specjalistów – czyli ok. 1200 dziennie.
Stomatolodzy mają podobne doświadczenia – co 4 wizyta jest pusta. W POZ statystyki są mniej drastyczne – do 10–15% pacjentów nie pojawia się
W związku z tym problemem w 2018 r. powstał start-up, który miał zbierać numery telefonów nierzetelnych pacjentów – placówka mogłaby odmówić zapisania ich na wizytę. Pomysł jak z filmu Barei („tych klientów nie obsługujemy”) był odpowiedzią na frustrację, jaka narastała w środowisku lekarskim. Taką „czarną listę” mieliby tworzyć sami dostawcy usług zdrowotnych – już zweryfikowani. I sami też mieli z niej korzystać. System miał gromadzić informacje, ile razy i do jakich specjalistów pacjent się nie stawiał. Strona NiesolidnyPacjent.pl powstała i nadal istnieje, ale nie gromadzi tych danych – informacje, jakie tam można przeczytać, to mydło i powidło – o wszystkim. Pomysł najwyraźniej nie chwycił.
Na Zachodzie sposób jest dość prosty – kary finansowe. Stosują takie m.in. kraje skandynawskie. W 2020 r rząd rozważał wprowadzenie kar od 20 do 50 zł, ale pomysł upadł – Polakom to się nie spodobało. Wolą czekać w kolejkach.
Śmiertelność na OIOM-ach w Polsce jest tak wysoka jak w Afryce. Bo przetrzymujemy pacjentów terminalnych. Opłaca się
Afera z utrzymywaniem przez 2,5 roku na OIOM-ie Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Legnicy małżonka marszałek Witek, zamiast na oddziale paliatywnym, wyciągnęła na światło dziennie kolejny absurd w szpitalach. Okazuje się, że takie sytuacje nie są marginesem. Broniąc utrzymywania małżonka marszałek Witek na OIOM-ie, NFZ podał, że w Polsce było wówczas 83 pacjentów na tych oddziałach, którzy leżeli tam już dłużej niż rok. Dlaczego wielokrotnie droższy OIOM przejmuje zadania oddziałów medycyny paliatywnej? Bo podtrzymywanie pacjentów w stanie terminalnym na intensywnej terapii jest opłacalne dla szpitali. A NFZ to najwyraźniej toleruje. Dzienny koszt pobytu chorego na OIOM-ie sięga 4,8 tys. zł i należy do najwyższych w szpitalu. Na oddziale paliatywnym jest wielokrotnie niższy. O nadmiernym stosowaniu takiej terapii uporczywej, zwanej też daremną i marnowaniu w ten sposób publicznych pieniędzy, oraz możliwości ratowania osób, którym OIOM może jeszcze pomóc świadczą też dane z badań naukowych – długość pobytu na intensywnej terapii w Polsce jest 2,5-krotnie wyższa niż w krajach EU (np. w Niemczech).
Nadmierne przetrzymywanie pacjentów terminalnych powoduje, że śmiertelność na OIOM-ach w Polsce jest najwyższa w Europie i należy do najwyższych na świecie.
W Ameryce Północnej 9,3% pacjentów oddziałów intensywnej terapii umiera, w Europie średnio 18,7%, na Bliskim Wschodzie już 26,2%, ale w Polsce aż… 42% (dane wieloletnie, „Intensive Care Medicine”). Dla porównania, w Szwecji ten wskaźnik wynosi 6,7%, zaś we Włoszech – 17,8%. Nawet niektóre kraje Afryki mają niższą śmiertelność niż my nad Wisłą. Ale generalnie na Czarnym Kontynencie, gdzie stan służby zdrowia jest fatalny, ta śmiertelność na OIOM-ach sięga od 32% do 59,4% (Kamerun).
3 grosze podwyżki
W połowie 2022 r. już 150 szpitali powiatowych wiedziało, że nie ma pieniędzy na podwyżki dla personelu. Deficyty szacowano nie tylko w setkach tysięcy zł, ale nawet w milionach – rekordziście brakowało 1,5 mln zł miesięcznie. Związek Powiatów Polskich podawał, że 26 placówek szpitalnych miało niedobory powyżej pół miliona zł miesięcznie. To był efekt podwyższanej przez rząd najniższej pensji. NFZ wyszedł naprzeciw potrzebom tych placówek i najpierw zaproponował podwyżkę jednostki rozliczeniowej dla szpitali w sieci z 1,59 zł do 1,.62 zł. O całe 3 grosze.
100 mln zł długu jednej placówki. Parabanki pomogły
Zadłużenie placówek szpitalnych jest już tak duże, że niektóre nie mają szans na rolowanie swoich zobowiązań w bankach. Instytut Psychiatrii i Neurologii musiał zaciągać pożyczki w parabankach. Według ustaleń „Dziennika Gazety Prawnej”, który opisał sprawę, Instytut miał długi na 100 mln zł. Rocznie na samą obsługę długu wydawał 8 mln zł.
Biurokratyczne trudności rodem z Barei
Mimo informatyzacji służby zdrowia i danych medycznych, przykładów biurokratycznych bzdur nadal nie brak.
- Jeśli Polak złamie rękę za granicą i wróci stamtąd już z nią w gipsie, to w poradni urazowo-ortopedycznej nie może się zjawić, bo najpierw musi uzyskać do niej skierowanie. Jakby już nie było wiadomo, że ma złamanie i gips.
- Jeszcze pod koniec 2022 r. lekarze Porozumienia Zielonogórskiego donosili, że w niektórych poradniach podczas rejestracji pracownicy żądają od pacjentów e-skierowania ale... wydrukowanego.
- Nadgorliwe przestrzeganie przepisów RODO, jak donosiły media, prowadziło m.in. do tego, że rodzice nie mogli się telefonicznie dowiedzieć, dokąd trafiło ich dziecko po wypadku. Placówki medyczne też nie udostępniały swoich danych naukowcom do badań, zasłaniając się RODO właśnie.
Lekarze mają zwracać NFZ ogromne kwoty za mleko, jakie przepisywali dzieciom zgodnie ze wskazaniami medycznymi
W styczniu br. na światło dzienne wychodziły przypadki lekarzy, których NFZ wzywał do zapłaty za mleko z mieszanką aminokwasową dla dzieci z bardzo ciężką alergią, jakie wypisali chorym dzieciom. Państwowy ubezpieczyciel żądał od kilku do nawet kilkudziesięciu tys. zł. Jolanta Tyczyńska, pediatra i neonatolog, dostała wezwanie do zapłaty aż 160 tys. zł. Tymczasem lekarze przepisywali dzieciom starszym mleko dla pacjentów do 18 miesięcy życia, bo to refundowane dla starszych wywołuje u niektórych pacjentów reakcję alergiczną. Dzieci nie mogły więc innego dostać niż to dla młodszych, które ich organizmy tolerują. Lekarze nie mogli im innego przepisać, z uwagi na wskazania medyczne. Co bardzo istotne w tej sprawie, to fakt, że zarówno mleko dla dzieci do 18. miesiąca życia, jak i to dla starszych – wywołujące alergię – są mniej więcej w tej samej cenie. NFZ więc na tej zmianie nie tracił. A są to kwoty zbyt wysokie, by rodziców było stać na kupowanie produktu bez refundacji – puszka na 2–3 dni kosztuje 170–200 zł.
Ale nawet po nagłośnieniu przez media sytuacji, oraz interwencji Rzecznika Praw Obywatelskich, NFZ nie ustępuje – kara dla doktor Tyczyńskiej właśnie wzrosła do 170 tys. zł.
Źródło: „Służba Zdrowia”