Stało się tak z wielu powodów. Przede wszystkim wiele oddziałów kardiologicznych zmieniono w oddziały covidowe. Zamknięto przychodnie podstawowej opieki zdrowotnej i poradnie ambulatoryjnej opieki specjalistycznej. Leczenie opierało się na teleporadach. Ale nie można zapominać i o tym, że sami pacjenci zwlekali z wizytą w szpitalu w okresie pandemii, bo paraliżował ich strach przed zakażeniem SARS-CoV-2. Niezależnie jednak od przyczyny późnego zgłaszania się po pomoc obecnie coraz więcej jest pacjentów cierpiących z powodu powikłań po przebytym zawale, który nie był leczony. Silny stres, który towarzyszy nam od ponad dwóch lat wygenerował kolejny poważny problem kardiologiczny – syndrom złamanego serca. Jaka jest skala tych zjawisk?
– Już w 2020 roku kardiolodzy na całym świecie zwrócili uwagę, że jest znacznie mniej interwencji w ostrych zespołach wieńcowych – mówi prof. dr hab. n. med. Artur Mamcarz, kardiolog, kierownik III Kliniki Chorób Wewnętrznych i Kardiologii, Wydział Lekarski WUM. – W niektórych ośrodkach odnotowano 50–60% spadek interwencji. Można zapytać, co z tego wynika? No cóż, część pacjentów, którzy nie trafili do pracowni hemodynamicznych zmarła. Nagłe zgony sercowe (w pracy, we śnie) zdarzały się zawsze i stanowiły około 20 procent. W okresie pandemii prawdopodobnie było ich tyle samo co zwykle lub więcej, ale nie dysponujemy dokładnymi danymi. Wiadomo jednak, że nadmiarowych zgonów w 2020 roku było około 70 tys., głównie spowodowanych chorobami serca i naczyń, chorobami metabolicznymi i neurologicznymi. Wstępne dane GUS za rok 2021 mówią o ponad 200 tys. nadmiarowych zgonów, spowodowanych głównie chorobami kardiologicznymi. Pacjenci, którym udało się przeżyć zawał mimo tego, że nie zgłosili się po pomoc do szpitala, teraz trafiają do nas z poważnymi powikłaniami nieleczonego zawału serca, który potocznie nazywany jest przechodzonym zawałem.
Przechodzony, ale groźny
Przechodzony zawał jest bardzo groźnym stanem, bo prowadzi do poważnych dla zdrowia powikłań, np. nieodwracalnego uszkodzenia serca.
– Wszyscy wiemy, że w leczeniu zawału bardzo ważny jest czas – podkreśla profesor. – Im wcześniej zostanie wykryty i im szybciej zostanie wdrożone odpowiednie leczenie, tym większa szansa na powrót do zdrowia. Mimo tego, że zawał serca jest śmiertelnym zagrożeniem, wiele osób przeżywa ostry incydent wieńcowy. Ale gdy pacjent trafi do szpitala, nawet tylko po kilku godzinach od zawału, wielu rzeczy nie można już dla niego zrobić. Uszkodzenie serca jest bardziej rozległe, proces leczenia bardziej skomplikowany i kosztowny.
U chorych po zawale, który nie był leczony, często rozwija się niewydolność serca. Uszkodzenie po zawale obejmuje dużą część lewej komory, co przyczynia się do upośledzenia funkcji serca, obniżenia frakcji wyrzutowej, a to odbija się na pracy całego organizmu. Serce nie pompuje prawidłowo krwi, co utrudnia dostarczanie tlenu i składników odżywczych do innych narządów. Pojawiają się obrzęki, duszność i to właśnie takie objawy przede wszystkim skłaniają pacjentów do wizyty u lekarza – mówi profesor. – I chociaż w ostatnim czasie pojawiły się nowe i doskonałe terapie farmakologiczne, nie wszystkim możemy pomóc w powrocie do zdrowia.
Nie mylmy pojęć
Typowym objawem zawału serca jest ból w klatce piersiowej – gniotący, piekący, dławiący, trwający co najmniej 20 minut lub dłużej, często promieniujący do gardła, szyi i lewego ramienia. Zdarza się jednak, że pacjenci przechodzą tzw. niemy zawał serca. Zamiast bólu wieńcowego występuje u nich uczucie zmęczenia, osłabienie, duszność, bóle brzucha, gorsza tolerancja wysiłku. Trudno stwierdzić, jak dużo jest takich przypadków, ponieważ nie ma badań, które by to precyzowały. Nieme zawały często pojawiają się u chorych na cukrzycę, którzy cierpią na neuropatię. Warto dodać, że niemy zawał jest, z klinicznego punktu widzenia, czym innym niż przechodzony zawał, czyli zawał objawiający się bólem wieńcowym, ale nie leczony.
– O przebyciu niemego zawału pacjenci często dowiadują się przypadkowo, np. po wykonaniu EKG – wyjaśnia prof. Mamcarz. – Wystarczy zrobić EKG. W zapisie badania widoczna jest blizna, czyli np. patologiczne załamki Q lub inne zmiany. Kształt tych załamków i nieprawidłowości jest doskonale znany nie tylko kardiologom, lecz także lekarzom pierwszego kontaktu. Jeśli lekarz dokona takiego odkrycia, może wdrożyć odpowiednie postępowanie. Jest tylko jeden warunek – pacjent musi przyjść po poradę. Dlatego warto przypomnieć sobie, czy i kiedy mieliśmy jakieś „dziwne objawy” lub czy i od kiedy szybciej się męczymy, mamy kłopoty z oddychaniem i duszności. Warto o tym porozmawiać z lekarzem, bo mogą być to objawy uszkodzenia serca w przebiegu nierozpoznanego na czas zawału.
Syndrom złamanego serca
Kardiomiopatia takotsubo, ostra kardiomiopatia stresowa, zespół takotsubo, zespół balotującego koniuszka to różne nazwy jednej przypadłości. Przed pandemią tę jednostkę chorobową rozpoznawano dość rzadko. Obecnie, na co zwracają uwagę kardiolodzy, zdarza się to o wiele częściej.
– Syndrom złamanego serca to zespół objawów spowodowany czasowym zaburzeniem czynności skurczowej lewej komory serca – tłumaczy profesor. – Co ważne, warunkiem postawienia takiego rozpoznania medycznego, jest brak zmian miażdżycowych w naczyniach wieńcowych. Kardiomiopatia stresowa występuje głównie u kobiet po 60. roku życia. Według danych około 1–2 proc. diagnozowanych ostrych zespołów wieńcowych, okazuje się w rzeczywistości zespołem balotującego koniuszka. Jak wskazuje nazwa schorzenie ma związek z silnym stresem. Każdy z nas inaczej reaguje na silny stres, ale czynniki takie, jak pandemia, trzęsienia ziemi, konflikty zbrojne, ale też śmierć bliskiej osoby, rozwód mogą się przyczyniać do wystąpienia zespołu takotsubo. Problem doskonale opisali Japończycy, którzy po jednym z trzęsień ziemi zgromadzili i przeanalizowali dane statystyczne dotyczące zawałów. Okazało się, że w oddziale kardiologii, gdzie rocznie odnotowywano 1–2 przypadki zespołu takotsubo, w ciągu czterech tygodni po trzęsieniu ziemi zarejestrowano ponad 20 przypadków schorzenia.
Zespół takotsubo po raz pierwszy opisał Japończyk Hikaru Sato wraz ze współpracownikami w 1990 r. Nazwa takotsubo pochodzi od nazwy naczynia wykorzystywanego do poławiania ośmiornic. Naczynie ma charakterystyczny kształt – to dzban o okrągłym dnie i wąskiej szyjce, co w badania obrazowych przypomina tę postać kardiomiopatii.
– Nie do końca wyjaśnione są przyczyny schorzenia – mówi prof. Mamcarz. – U chorego pojawia się ból w klatce piersiowej lub duszność. Może pojawić się kołatanie serca, nudności i wymioty oraz omdlenia. Takich objawów nie należy lekceważyć, przede wszystkim dlatego, że najgroźniejszym objawem kardiomiopatii stresowej jest nagłe zatrzymanie krążenia. Gdy pacjent trafi do szpitala wykonanie EKG i badania krwi mogą wskazywać na wystąpienie zawału, ale u pacjenta nie stwierdza się miażdżycy, która jest główną przyczyną klasycznego zawału. Kardiolodzy potrafią różnicować zawał serca na tle miażdżycowym i zespół takotsubo, dzięki czemu szybko mogą wdrożyć odpowiednie leczenie.
Rokowania dla pacjenta z syndromem złamanego serca są dobre. Najczęściej zaburzenia kurczliwości serca ustępują w ciągu 4–6 tygodni i chory wraca do sił.
– W przypadku zawału na tle miażdżycowym podstawowym elementem leczenia jest poszerzenie naczynia, czyli wstawienie stentów – wyjaśnia profesor. – Gdy mamy do czynienia z syndromem złamanego serca nie ma przyczynowego leczenia. Zwykle skupiamy się na leczeniu objawowym. Chorym podaje się batablokery, które zmniejszają aktywność współczulną. Można też odciążyć serce inhibitorami konwertazy. Jeśli pacjent ma podwyższony poziom cholesterolu, obniżamy go. Gdy występują zaburzenia rytmu, to je także leczymy. W zespole złamanego serca po 2–4 tygodniach funkcje lewej komory serca wracają do normy. Warto dodać, że mogą się zdarzyć nawroty choroby. Niektórzy wyliczają, że dotyczy to 2–3 proc. pacjentów. Trudno oszacować, czy to dużo, czy mało. Z medycznego punktu widzenia to niewiele, ale dla osób, które dotknie choroba – dużo.
Pilna potrzeba zmian
Przechodzone zawały i częściej występujący zespół takotsubo można tłumaczyć na wiele sposobów. Wiele można przypisać pandemii i wojnie toczącej się za naszą wschodnią granicą. Ale czy wszystko? Z najnowszego raportu „Health at a Glance” opublikowanego na początku listopada 2021 r. wynika, że wśród krajów OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju skupiająca 38 państw) Polska zajmuje drugie miejsce po Meksyku pod względem liczby nadmiarowych zgonów w przeliczeniu na milion mieszkańców. Raport Ministerstwa Zdrowia informuje o tym, że w 2021 roku największy udział nadmiarowych zgonów dotyczył osób z chorobami kardiologicznymi (17 proc.) oraz chorych na cukrzycę (16 proc.). Eksperci oceniali, że obecnie chorzy kardiologiczni to populacja, która w największym stopniu wpływa na wzrost długu zdrowotnego w czasie pandemii. Pandemia nadal trwa i zniesienie wszelkich obostrzeń nie poprawiło sytuacji osób przewlekle chorych.
Jak podaje portal światprzychodni.pl, na dzień 31.03.2022 w Polsce jest 1181 placówek udzielających na NFZ świadczeń kardiologicznych. Średni czas oczekiwania na wizytę to 190 dni. W województwie z najkrótszym czasem oczekiwania średnio czeka się 98 dni, a w rejonie z najdłuższymi kolejkami jest to 441 dni. Dla przykładu w województwie mazowieckim to 204 dni, w dolnośląskim 233, w kujawsko-pomorskim 241, w opolskim 441, a w zachodniopomorskim 272 dni. A więc to nie tylko niechęć pacjentów do odwiedzania lekarza jest przyczyną słabej kondycji kardiologicznej naszego społeczeństwa. Chorzy mają utrudniony dostęp do specjalistów i problemu tego nie rozwiążą ani teleporady, ani e-recepty.
– Według mnie spłata długu zdrowotnego będzie zależała od sprawności systemu opieki medycznej – mówi prof. Artur Mamczarz. – Niektórych długów nie da się spłacić, bo ludzi wobec których został zaciągnięty, już nie ma wśród nas. Dotyczy to – przypomnę – 200 tys. osób. Dług mamy wobec ludzi, którzy mieli zawał, nie otrzymali na czas pomocy, ale przeżyli. Tylko tyle, że teraz zmagają się z niewydolnością serca. Są osoby, które przeszły udar, są niepełnosprawni i wymagają całodobowej opieki. Z powodu opóźnień w diagnostyce niebawem dowiemy się, o ile wzrosła liczba chorych na nowotwory. Rośnie liczba amputacji z powodu stopy cukrzycowej. Wiele z tych problemów powinno nas zawstydzać. Gdy zaś chodzi o dług, to minie wiele czasu, zanim go spłacimy, bo oferta opieki medycznej dla pacjentów jest bardzo niepełna. Trzeba mieć też na uwadze, że pod opiekę polskiego systemu trafiło ponad dwa miliony osób zza wschodniej granicy. Będą wymagali diagnostyki, czasem kosztownego leczenia. Nie jesteśmy na to przygotowani. Nie jestem specjalistą od rozwiązań systemowych, ale uważam, że to najwyższy czas, aby specjaliści z tej dziedziny poważnie pochylili się nad problemami i chociaż w przybliżeniu przewidzieli, co nas czeka. Podobno nie ma pandemii, a w moim oddziale jest 26 chorych na COVID-19. A dziś na dyżurze przyjęliśmy do szpitala dwóch obywateli z Ukrainy, którzy nie mówią w żadnym języku poza swoim ojczystym. To rodzi kolejne problemy, których rozwiązanie nie może spoczywać na barkach lekarzy i polskich pacjentów.
Źródło: „Służba Zdrowia”