Choć cel jest szlachetny, to pozwolę sobie nieco przewrotnie i ze względów retorycznych zaryzykować tezę, że w obecnej rzeczywistości i w świetle wiedzy naukowej jest to zwyczajnie niemożliwe.
W niedawnej nowelizacji ustawy o zawodzie lekarzy pojawił się zapis o obowiązkowym w ramach stażu podyplomowego szkoleniu z przeciwdziałania wypaleniu zawodowemu. Ustawodawca najwyraźniej postanowił przygotować młodych adeptów medycyny na czekające ich czołowe zderzenie z rzeczywistością. Choć cel jest szlachetny, to pozwolę sobie nieco przewrotnie i ze względów retorycznych zaryzykować tezę, że w obecnej rzeczywistości i w świetle wiedzy naukowej jest to zwyczajnie niemożliwe.
Wypalenie zawodowe wśród lekarzy od lat notowane jest w skali epidemicznej i ma wielowymiarowe, negatywne konsekwencje odbijające się na całym systemie ochrony zdrowia. Co ciekawe, jest niezależne od wieku, a z wielu badań wynika, że wręcz bardziej powszechne wśród osób młodszych stażem. W świetle takiej wiedzy, inicjatywie polegającej na obowiązkowych szkoleniach należy przyklasnąć. O co więc chodzi? Jak to w ogóle możliwe, że młodsi są tak samo lub częściej wypaleni niż starsi? Intuicja podpowiada, że wypalanie się to długotrwały proces dotykających raczej tych bardziej zaawansowanych stażem. Opublikowano już dużo wyników badań na temat skali wypalenia, jego przyczyn i skutków, więc można co nieco powiedzieć o tym zjawisku z punktu widzenia nauki. Niedawno, amerykańscy (a jakże!) naukowcy w sile kilkudziesięciu sztuk z najlepszych ośrodków akademickich i pod egidą National Acadamies of Sciences, zebrali to wszystko razem i pokusili się o stworzenie, na podstawie wyników wielu badań, modelu obrazującego proces powstawania wypalenia wśród lekarzy. Ma on służyć za punkt odniesienia dla wszystkich działań podejmowanych w przyszłości. Zaczynając od najważniejszych czynników ryzyka, które to prowadzą do wypalenia, model ten przedstawia się w uproszczeniu mniej więcej tak:
- Czynniki zewnętrzne - systemowe (przepisy, standardy, płatnicy-rozliczenia, sprawozdawczość itd.).
- Czynniki wewnętrzne na poziomie organizacji (szpital jako organizacja, dyrekcja, polityka wynagrodzeń itd.).
- Czynniki wewnętrzne na poziomie udzielania świadczeń (funkcjonowanie oddziałów – współpraca z bezpośrednimi przełożonymi, pozostałym personelem, pacjentami, obłożenie pracą).
- Czynniki osobiste – cechy charakteru, rodzaj osobowości, indywidualna odporność.
Wygląda więc, że do wypalenia prowadzi w pierwszej kolejności konieczność funkcjonowania w systemie ochrony zdrowia, następnie swoje może dołożyć dyrektor szpitala lub bezpośredni przełożony, a dopiero na końcu współpracownicy, pacjenci czy nadmiar pracy. Lekarze są w tym ekosystemie coraz bardziej bezwolnymi trybikami, a sposób ich pracy coraz bardziej rozjeżdża się z wartościami, którymi wydawało im się, że będą się kierować. Jednym z często wskazywanych czynników ryzyka wypalenia jest brak autonomii. Tylko jak pogodzić autonomię z funkcjonowaniem w coraz ściślej uregulowanym, restrykcyjnym i wymagającym systemie? Tu dochodzimy do sedna – raczej się nie da. I nikt za bardzo nie wie, co z tym fantem zrobić. W takim kontekście ustawowe szkolenie z przeciwdziałania wypaleniu brzmi nieco kuriozalnie, ponieważ de facto system chciałbym nas chronić przed sobą samym. Niemniej, niesprawiedliwie byłoby nie docenić faktu, iż ustawodawca dostrzegł problem i tym samym zainicjował być może proces budowania pewnej świadomości.
Amerykanie stwierdzają, że na obecną chwilę brak jest sprawdzonych i skutecznych metod przeciwdziałania wypaleniu. Problem tkwi w samym systemie. Dlatego pod koniec kilkusetstronicowego raportu rekomendują reorientację systemu na człowieka poprzez m.in. tworzenie pozytywnego miejsca pracy, pielęgnowanie well-being, ograniczanie wymagań administracyjnych czy tworzenie organizacji, które potrafią się uczyć i zmieniać. Lancet nazwał to rehumunizacją systemu ochrony zdrowia. Osobiście im więcej nad tym myślę, tym bardziej skłaniam się ku refleksji, że w dużej mierze chodzi w tym wszystkim o zwykły, ponadczasowy, wzajemny szacunek w pajęczynie zależności między decydentami, dyrektorami, kierownikami, personelem, pacjentami itd. Także na poziomie tworzenia procesów czy procedur.
Autorzy raportu, zdając sobie chyba sprawę z trudności, na jakie może napotkać realizacja tak ambitnego zadania, nazywają to „aspirational approach”, co w odniesieniu do kraju nad Wisła, przetłumaczyłbym – nie bez ironii – jako „pobożne życzenia”.