Rośnie liczba diagnoz i niepokojące są też statystyki zgonów wśród pacjentek z rakiem trzonu macicy w Polsce. Jak ocenia pan sytuację polskich pacjentek?
Liczba diagnozowanych raków trzonu macicy rośnie z kilku powodów. Jednym z nich jest otyłość, na pewno również proces starzenia się populacji, a także zmiana w dzietności. Niestety, równocześnie obserwujemy też istotne zwiększenie liczby osób, które umierają z powodu tego nowotworu. Kiedyś umierało mniej więcej 18-20 proc. osób, które zachorowały. W 2019 roku było to już 31 proc. Ten nowotwór kiedyś był postrzegany jako dość prosty i był leczony dość skutecznie. Coś się zmieniło, a zmiany te dotyczą kilku aspektów. Jednym z nich jest jakość badań histopatologicznych, innym zakres prowadzonej u pacjentek radioterapii. Mamy kilka pomysłów, co z tym zrobić. Na pewno należy się zastanowić i poszukać najbardziej istotnych czynników, nad którymi trzeba się pochylić. To na przykład redukcja radioterapii, która została przeprowadzona po wynikach badania PORTEC/PORTEC-1. Polskie Towarzystwo Ginekologii Onkologicznej jest właśnie na finiszu opracowywania zaleceń. Wydaje się, że jeśli przekonamy wszystkich uczestników procesu terapeutycznego, czyli ginekologów, ginekologów onkologów, radioterapeutów, onkologów klinicznych oraz histopatologów, to na pewno będziemy mieli zdecydowaną poprawę warunków leczenia, ponieważ będzie ono bardziej dostosowane do pacjenta. To jednak plan na przyszłość. Dziś powinniśmy zwrócić uwagę na to, by pacjentki nie były traktowane jak takie, u których występuje prosty rak, nie wymagający niczego więcej niż zdjęcia klatki piersiowej i USG jako elementów startowych. W przeciwnym razie nie wyselekcjonujemy chorych, które są w bardziej zaawanasowanych stadiach i wymagają bardziej zaawansowanego leczenia.
Jak wygląda sytuacja polskich pacjentek na tle całej Europy?
Niestety, nie wygląda to dobrze. Jesteśmy jednym z tych krajów, w których liczba raków trzonu rośnie, co wiąże się prawdopodobnie głównie z epidemią otyłości. W odróżnieniu do Europy Zachodniej, rośnie liczba zgonów. To istotny problem i oznacza to, że mamy jednak coś do poprawienia, ponieważ jest to poza kontrolą. Wydaje się, że w porównaniu do Europy Zachodniej, naszych pacjentek umiera odsetkowo więcej. Tak było już kilka i kilkanaście lat temu. Wtedy wiązaliśmy to głównie z tym, że nie byliśmy tak zaawansowanym technologicznie krajem. Teraz mamy już podobną liczbę tomografów komputerowych i rezonansów magnetycznych. Jest może nieco mniej urządzeń pozwalających na ocenę metodą PET-CT, ale chodzi przede wszystkim o to, by ich używać. Tak duża liczba raków trzonu macicy sprawia, że często są one leczone przez zwykłe ośrodki ginekologiczne, w których nieco inaczej podchodzi się do chorych, zwłaszcza gdy mają już wyniki histopatologiczne i są lub nie są kwalifikowane do leczenia uzupełniającego.
Według europejskich rekomendacji ESMO każda chora z rakiem endometrium powinna być testowana w kierunku tzw. dMMR (defektu naprawy niesparowanych nukleotydów). Dlaczego w Polsce pomimo niskiej ceny testu nie jest to rutynowo wykonywane? Paradoksalnie jest dostępne i refundowane w koszyku badań genetycznych dużo droższe oznaczenie metodą PCR (tzw. test MSI na tzw. niestabilność satelitarną).
To nie jest tak, że metoda genetyczna jest łatwiejsza i lepsza. Świat wykazuje bardzo istotne rozumienie, że koszty leczenia trzeba próbować organizować i zmniejszać. Jeśli jesteśmy w stanie właściwie zaplanować pewne badania immunohistochemiczne, które są wielokrotnie tańsze, to są one zupełnie wystarczające. Musimy przekonać dużą grupę lekarzy, żeby pamiętali o tym, że te badania należy wykonać, bo wtedy zaczynamy inaczej patrzeć na nasze chore. Możemy wyselekcjonować pacjentki, które mają startowo zdecydowanie większych potrzebach terapeutycznych oraz możemy zidentyfikować pacjentki, u których można przeprowadzić pewną deeskalację leczenia. Nie chodzi więc o to, że czegoś nie można zrobić, tylko o to, żeby wszyscy chcieli to robić i robili. Musimy spowodować, żeby w Polsce przyleganie do zasad było jak najdokładniejsze i obejmowało jak największą grupę chorych, bo wtedy istotnie poprawimy wyniki leczenia.
Na jakie terapie w tym nowotworze czekają klinicyści i pacjenci?
Jest kilka leków, które wykazały się interesującą skutecznością. To głównie inhibitory punktów kontrolnych, czyli leki immunologiczne. One, samodzielnie, lub w połączeniu z jednym z inhibitorów kinaz, istotnie poprawiają wyniki leczenia u pacjentek, u których dochodzi już do progresji choroby lub choroba jest znacznie zaawanasowana. Jesteśmy w stanie znacznie poprawić wyniki poprawiając leczenie pierwotne, a to powinno pozwolić, by grupa chorych wymagająca bardzo nowoczesnych terapii, była ograniczona. Wtedy łatwiej będzie ją zrefundować. Dziś te leki nie są refundowane. Trzeba wykorzystywać inne mechanizmy uzyskiwania dostępu do nich, na przykład w drodze ratunkowego dostępu do terapii lekowych, co jest bardzo pracochłonne dla lekarza. Jeśli będziemy mieli programy terapeutyczne, które choć obarczone są pewnym elementem biurokracji, to i tak są zdecydowanie łatwiejsze w organizacji pracy, to dostęp do leczenia się zwiększy i będziemy mieli szansę na właściwe leczenie. Jednocześni musimy mieć wiedzę, pozwalającą określić profil molekularny. Chcielibyśmy więc, by etap diagnozowania molekularnego odbywał się już na starcie.
Dziękuję za rozmowę.