Pytanie zawarte w tytule trzeciego panelu tegorocznej edycji Szczytu Zdrowie warto na chwilę odwrócić i zastanowić się – czy nas stać, by na europejskim poziomie nie leczyć, skoro – o czym mówiła dr n. med. Sylwia Miernik-Podleśko, wicedyrektor Departamentu Orzecznictwa Lekarskiego ZUS, oprócz kosztów bezpośrednich, jakie ponosi NFZ, musimy, a w każdym razem powinniśmy, pamiętać o kosztach pośrednich, mierzonych – choćby – w absencji chorobowej. Tylko w ubiegłym roku na zasiłki chorobowe wydaliśmy 27 mld zł, w tym 16 mld zł – z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Pierwsza piątka przyczyn zwolnień to choroby narządu ruchu, układu oddechowego, ciąża i poród, urazy i zatrucia oraz zaburzenia psychiczne, których udział w przyczynach absencji chorobowej w ostatnich latach wzrasta.
Trudno mówić o efektywności, nawiązując do danych ZUS, ale też diagnozy postawionej choćby przez wiceprezesa NFZ, jeśli – jak mówił prof. Mateusz Jankowski, sekretarz zarządu głównego Polskiego Towarzystwa Medycyny Personalizowanej, w kluczowych chorobach nowotworowych – m.in. raku płuca – tylko co czwarty pacjent ma przeprowadzoną we właściwy sposób diagnostykę molekularną. Lepsza sytuacja jest w raku piersi – ale ciągle daleka od doskonałości. Zwłaszcza że patrząc od strony dostępnych, coraz bardziej zoptymalizowanych, terapii wachlarz możliwości jest coraz większy. Coraz lepiej i bezpieczniej można leczyć na przykład pacjentki we wczesnych stadiach, rozpoznając przed rozpoczęciem leczenia, czy konkretna pacjentka odniesie korzyść z włączenia chemioterapii. – To pozwala ograniczyć cytotoksyczność leczenia – podkreślał ekspert.
Prof. Beata Jagielska, dyrektor Narodowego Instytutu Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie – PIB w Warszawie zwracała uwagę, że często przeszkodą wcale nie jest brak centralnych decyzji czy finansowanie a inne ograniczenia. Jak mówiła, od 2017 roku możliwa była w raku płuca diagnostyka molekularna. Mimo to, przy ok. 22 tysiącach zachorowań rocznie przez trzy lata takiej diagnostyce poddano niespełna 1,4 tysiąca osób, a czas oczekiwania średnio wynosił 52 dni. – Finansowanie było, dostępności nie było. Nie jest możliwe, by każdy ośrodek dysponował zaawansowanymi metodami diagnostycznymi, ale pacjenci powinni być kierowani do ośrodków, które takie możliwości mają. A następnie powinni wracać, w ogromnej części, na leczenie do swoich szpitali – wskazywała przyznając, że kulał i kuleje nadal obszar współpracy. Są też ograniczenia bardziej obiektywne, jak choćby kadry. – Połowa onkologów ma więcej niż 50 lat. Musimy dobrze wykorzystywać każdego specjalistę, dlatego tak ważna jest i będzie rola dobrze przygotowanych koordynatorów.
Nie tylko zresztą koordynatorów. Jak podkreślała Monika Pintal-Ślimak, prezes Krajowej Izby Diagnostów Laboratoryjnych, nie można mówić o dostępności do świadczeń medycznych, również o diagnostyce molekularnej, bez zwrócenia uwagi na optymalizację wykorzystania kadr medycznych innych niż lekarze. Przypominała, że diagności laboratoryjni nie tylko mają wyższe wykształcenie medyczne, ale i specjalizacje – wśród trzynastu jest też specjalizacja w dziedzinie genetyki laboratoryjnej, którą ma w tej chwili ok. 240 diagnostów. – Jest ich więcej niż lekarzy specjalizujących się w genetyce. Badanie to również opis wyników i porada genetyczna. W tej chwili jest to wąskie gardło, a dopuszczenie diagnostów do tego zadania pozwoliłoby przynajmniej częściowo rozwiązać problem – tłumaczyła.