Fakt, że pandemia COVID-19 była katalizatorem trendu pogarszania się zdrowia psychicznego Polaków, potwierdzają twarde dane z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Jak podkreślała prezes ZUS, prof. Gertruda Uścińska, przed pandemią choroby psychiczne i zaburzenia zachowania były siódmą przyczyną absencji chorobowej dorosłych Polaków. W czasie pandemii przebiły się do pierwszej piątki, zajmując nawet czwarte miejsce. – W 2022 roku wystawiono 1,3 mln zwolnień z kodami wskazującymi na zaburzenia psychiczne, łącznie to było 24 mln dni absencji chorobowej. Zwolnienia z tytułu problemów psychicznych stanowią niemal 6 proc. wszystkich zwolnień i ok. 10 proc. dni absencji – zwróciła uwagę prezes ZUS. Przeciętne zwolnienie lekarskie z tytułu problemów ze zdrowiem psychicznym trwa 18,37 dnia – to więcej, niż średnia. Zdecydowanie częściej korzystają z nich kobiety (62 proc.). Jeśli chodzi o wiek, dominuje (60 proc.) grupa 30–49 lat. Z jakiego powodu lekarze wystawiają takie zwolnienia? – Reakcja na ciężki stres, zaburzenia adaptacyjne, epizod depresyjny, inne zaburzenia lękowe – wyliczała prof. Uścińska.
Szefowa Zakładu Ubezpieczeń Społecznych zwracała uwagę na ogromne koszty dla państwa i gospodarki, jakie pociągają za sobą problemy psychiczne dorosłych Polaków. – Największe wydatki bezpośrednie są generowane w świadczeniach z tytułu niezdolności do pracy, w ubiegłym roku było to 7,4 mld zł na ogólne wydatki z tytułu zasiłków 44 mld zł – zwróciła uwagę. Zasiłki z tytułu problemów ze zdrowiem psychicznym stanowiły więc blisko 17 proc. wydatków na zasiłki ogółem. Wśród wydatków na renty z tytułu niezdolności do pracy również mają one wysoką pozycję (15 proc.), a już w rentach socjalnych są, można powiedzieć, hegemonem – pochłaniają 60 proc. wszystkich wydatków. Do tego, jak przypominała Uścińska, dochodzą też świadczenia rehabilitacyjne, które mają na celu przywrócenie osób stosunkowo młodych i w sile wieku do aktywności społecznej i zawodowej. – Efektywność takiej rehabilitacji wynosi 49 proc., połowa jej beneficjentów przez kolejny rok nie korzysta z zasiłków i normalnie funkcjonuje na rynku pracy.
Do tego oczywiście, jak mówiła, dochodzą koszty NFZ, ponoszone na leczenie. – Ale koszty publiczne to nie wszystko. Pamiętamy o kosztach pracodawców, którzy pokrywają wynagrodzenie chorobowe do 33 dni. I o kosztach, które obciążają samych pacjentów i ich rodziny – mówiła prof. Uścińska, przywołując raport Europejskiej Agencji Bezpieczeństwa i Zdrowia, który wskazuje, że w obszarze wypadków przy pracy i chorób zawodowych koszty w Polsce mogą sięgać 5–10 proc. PKB. – Główny ciężar spada na samego ubezpieczonego, obywatela, pracownika. Szacujemy, że nawet 60–80 proc. wszystkich kosztów, związanych z chorobą – przyznała prezes ZUS. Dlatego, w jej ocenie, trzeba postawić mocno na profilaktykę i działania edukacyjne, by jak najdłużej utrzymywać Polaków w zdrowiu i aby okresy niezdolności do pracy mogły się skracać, by następował powrót na rynek pracy.
Prowadzący debatę prof. Mariusz Gujski, kierownik Zakładu Zdrowia Publicznego WUM, zwrócił uwagę, że szczególnie niepokojący jest gwałtowny przyrost pacjentów z depresją, manifestujący się m.in. potrojeniem się w ostatniej dekadzie liczby zamachów samobójczych. – Zwiększyła się również liczba zgonów, będących wynikiem tych zachowań – przypomniał. Problem dotyczy też, niestety, dzieci i młodzieży. W 2021 roku zarejestrowano niemal 1,5 tys. prób samobójczych i ok. 130 zgonów, zaś liczba prób samobójczych na przestrzeni lat 2019–2021 wzrosła o ok. 80 proc. Jakie są tego przyczyny?
– My, praktykujący lekarze psychiatrzy, widzimy w naszych gabinetach i szpitalach wzrost liczby pacjentów z depresją. Jeśli chodzi o przyczyny, są one złożone. Z jednej strony niewątpliwie pandemia i zmiany, jakie nagle wprowadziła w rutynę życia każdego z nas, ale też towarzyszące jej poczucie zagrożenia, utrudnienie w dostępie do pomocy medycznej, zaburzenia związane z izolacją społeczną, to wszystko pociągnęło za sobą wzrost zapadalności na depresję – wskazywał prof. Marcin Wojnar, kierownik Katedry i Kliniki Psychiatrycznej WUM. Jak mówił, nie można też pomijać zmian cywilizacyjnych, z narastającym tempem życia, presją i oczekiwaniami społecznymi. Do tego dochodzą zmiany w funkcjonowaniu rodziny. – Reasumując, można powiedzieć, że depresję warunkują nie tylko czynniki biologiczne, ale też w ogromnym stopniu psychospołeczne. Rzeczywistość, która nas osacza, potęguje u części osób ich wrażliwość, zakłócając możliwość prawidłowej odpowiedzi, reakcji emocjonalnej. Osoby ze słabszymi mechanizmami radzenia sobie mają większą skłonność do zapadania na depresję.
Jak podkreślał ekspert, w szczególnej sytuacji są dzieci i młodzież. – Mamy cały czas świadomość niewydolności systemu opieki nad tą grupą wiekową w obszarze psychiatrii. Widzimy, jak często nie potrafimy właściwie zareagować, dlatego że jest nas zbyt mało, by potrzebującym udzielić pomocy – dodał.
W tej chwili w Polsce mamy 4,5 tys. psychiatrów, ale tylko ok. 530 psychiatrów dzieci i młodzieży, z czego ponad stu jest blisko lub osiągnęło wiek emerytalny. – To są liczby, z których konsekwencjami borykamy się na co dzień. Mamy za mało psychiatrów, zbyt mało jest też ośrodków specjalistycznych, potrzebnych do zaspokojenia potrzeb – podkreślał prof. Wojnar. Przyznał, że trwająca reforma daje duże nadzieje, bo zmienia ona podejście do udzielania pomocy, zwiększając rolę i znaczenie psychoterapeutów, którzy będą stanowić „pierwszą linię” diagnozy i wsparcia, a w razie potrzeby skierują pacjenta wyżej, do konsultacji lekarskiej.
Szczególnie trudną sytuację mają osoby chorujące na depresję lekooporną. Jak wskazywała prof. Agata Szulc, kierownik Kliniki Psychiatrycznej Wydziału Nauki o Zdrowiu WUM, zaburzenia psychiczne w ogóle powodują, że z pozoru zdrowi pacjenci nie są w stanie normalnie funkcjonować, uczyć się, pracować, zaś depresja – po zaburzeniach adaptacyjnych i reakcji na stres – należy do najczęstszych przyczyn tych problemów. – Depresja lekooporna dotyka ok. 30 proc. wszystkich pacjentów z tą chorobą – podkreśliła. Kiedy możemy mówić o depresji lekoopornej? Musi to być zdiagnozowana przez lekarza specjalistę na podstawie ogólnie przyjętych wytycznych WHO depresja kliniczna. Jeśli stan pacjenta nie zmienia się po dwóch prawidłowo przeprowadzonych kuracjach, można mówić o postaci lekoopornej. Prawidłowo przeprowadzonych, czyli – odpowiednio dobrana dawka i odpowiednio długi czas trwania terapii, bo – jak zwracała uwagę prof. Szulc, leki antydepresyjne są skuteczne, ale efekt jest zauważalny po kilku tygodniach. Oczywiście u tych pacjentów, którzy na nie reagują.
Dlaczego 30 proc. nie reaguje? Przyczyny mogą być genetyczne, osobowościowe, mogą decydować też choroby współistniejące. Pacjenci z depresją lekooporną, co oczywiste, częściej przebywają na zwolnieniach lekarskich (które i tak w przypadku depresji są długie). – Czasami ten okres to nawet kilka miesięcy. Często muszą korzystać ze świadczeń rehabilitacyjnych – wyliczała prof. Szulc, zwracając uwagę, że mówimy o pacjentach „w szczycie wieku produkcyjnego, którzy powinni i chcą pracować, normalnie żyć, spotykać się z ludźmi”. – Depresja zamyka człowieka w mieszkaniu, w pokoju, gdzie po prostu cierpi.
Depresję, jak mówiła ekspertka, leczy się przede wszystkim ambulatoryjnie, choć ciężkie przypadki mogą być leczone w szpitalu. – Włącznie z cieszącym się złą opinią, ale bardzo skutecznym leczeniem elektrowstrząsami – zaznaczyła. Nie jest ono jednak bardzo częste – przede wszystkim ze względu na koszty i ograniczenia organizacyjne (choćby fakt, że awaria sprzętu bardzo często wyłącza ośrodek na bardzo długo z takiego leczenia).
Szansą dla pacjentów z ciężkimi postaciami depresji, w tym z depresją lekooporną (za taką jest uznawana wyłącznie depresja w umiarkowanym lub dużym nasileniu) są nowe technologie. W koszyku świadczeń gwarantowanych znajduje się przezczaszkowa stymulacja magnetyczna, zaś resort zdrowia pracuje nad objęciem finansowaniem zarejestrowanego w 2019 roku leku – esketeminy donosowej. – Badania kliniczne potwierdzają bezpieczeństwo i skuteczność tej cząsteczki, która ma ten walor, że działa bardzo szybko, wręcz po kilku godzinach – podkreślała prof. Szulc, dodając jednocześnie, że nie można zagwarantować pełnego sukcesu, bo również na ten lek część pacjentów nie reaguje.
Prof. Piotr Gałecki, konsultant krajowy w dziedzinie psychiatrii zwracał uwagę, że w Polsce są dostępne praktycznie wszystkie leki dopuszczone w innych krajach i niemal wszystkie są objęte refundacją. – Czekamy w tej chwili na program lekowy lub refundację esketeminy, mam nadzieję, że decyzja zapadnie do końca tego roku – stwierdził. Jak przypomniał, ta cząsteczka jest dodawana do standardowo stosowanych w leczeniu depresji leków, gdy dwie terapie nie przyniosą poprawy stanu zdrowia pacjenta. – Leki wymagają kilku tygodni stosowania, by uzyskać remisję lub radykalną poprawę. Dodanie esketeminy skraca ten czas do nawet kilku dni, co oznacza zmianę paradygmatu leczenia – podkreślił. Przyznał, że choć nie wszystkim uda się w ten sposób pomóc, jest to jednak obecnie najlepsza strategia leczenia depresji lekoopornej.
Za dużą, pozytywną, zmianę w obszarze opieki psychiatrycznej ekspert uznał prace nad unormowaniem statusu psychoterapeuty. – Zwłaszcza poza wielkimi miastami lekarzom, kierującym pacjentów do psychoterapeuty, jest dość ciężko w tej chwili wyjaśnić, kim jest psychoterapeuta. Obecnie nie mamy żadnej kontroli nad tym, kto się podaje za psychoterapeutę – zwrócił uwagę.
Jeszcze nie sukces, ale na pewno pozytywna zmiana, to pilotaż nowego modelu opieki psychiatrycznej nad dorosłymi. – Obejmuje on już jedną trzecią dorosłej populacji Polski, w pilotażu uczestniczą 82–84 centra zdrowia psychicznego, ale zielone światło ma kilkadziesiąt kolejnych – mówił, dodając, że już widoczne są spore pozytywne zmiany w postaci krótszego czasu oczekiwania (lub wręcz zerowego czasu oczekiwania) na pierwszą interwencję, zmniejszyła się też liczba i długość hospitalizacji w ramach centrów.
Czy to oznacza, że jesteśmy skazani na sukces, a przynajmniej możemy stwierdzić, że sprawy mają się dobrze? Prof. Gałecki podkreślił, że przez wiele lat psychiatria była mocno stygmatyzowana, więc wiele osób borykających się z problemami natury psychicznej unikało kontaktu ze specjalistami. Teraz, w wielu obszarach, ta stygmatyzacja zniknęła lub znacząco się zmniejszyła, co powoduje, że popyt na leczenie jest wyraźnie większy. Zwrócił również uwagę, że częstość występowania depresji zwiększyła się nie tylko w Polsce, ale praktycznie we wszystkich krajach rozwiniętych. – W Niemczech czy Francji jest większa niż u nas, ale to nie znaczy, że w Polsce jest dobrze. To raczej sygnał, że za chwilę możemy być w jeszcze trudniejszej sytuacji.
Odpowiedzialny za psychiatrię wiceminister zdrowia Waldemar Kraska rozpoczął od przypomnienia, że choć faktycznie pandemia COVID-19 i potem wojna w Ukrainie postawiły sprawy zdrowia psychicznego w centrum uwagi, jego znaczenie zostało dostrzeżone już wcześniej, bo obie reformy – psychiatrii dorosłych oraz psychiatrii dzieci i młodzieży – były przygotowywane znacząco wcześniej niż świat usłyszał o nowym wirusie. Podpisał się pod opiniami specjalistów, że pandemia odcisnęła szczególnie duże piętno na zdrowiu psychicznym młodych, których odcięto od rówieśników i nauczycieli i skierowano do „nie zawsze przyjaznego” wirtualnego świata. Remedium ma być trójstopniowy system, oparty na fundamencie centrów (w tej chwili jest ich już 398), przeznaczonych dla dzieci i młodzieży, w których pomoc zapewniają psycholodzy i psychoterapeuci. Oni gwarantują opiekę środowiskową, pomagając rozwiązywać problemy dziecka w jego najbliższym otoczeniu, czyli rodzinie. Jak mówił Kraska, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach jest to o tyle ważne, że tam wizyta u psychiatry ciągle jeszcze może wiązać się ze stygmatyzacją – jego nieobecność na pierwszym poziomie powoduje, że ten hamulec obaw czy wstydu nie działa lub działa słabiej.
Psychiatra pojawia się na poziomie drugim (133 ośrodków), które gwarantują opiekę ambulatoryjną oraz oddziały dzienne. – Jest wreszcie poziom trzeci z 32 ośrodkami prowadzącymi leczenie stacjonarne.
Jak powiedział wiceszef resortu zdrowia, w tej chwili trwają rozmowy z Ministerstwem Edukacji i Nauki, których celem jest doprowadzenie do lepszej koordynacji działań podejmowanych na rzecz zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży przez obydwa ministerstwa. Akces, jak mówił, zgłasza też resort rodziny.
Sprawdzają się też, jak podkreślał Kraska, infolinie dla dorosłych oraz dla dzieci i młodzieży, gdzie można szukać pomocy w sytuacji kryzysu psychicznego. Wiceminister podał przykład młodego człowieka, który zadzwonił pod taki numer, rozmawiając z konsultantem zdradził, że planuje dokonać samookaleczenia oraz zamachu samobójczego. Zawiadomione przez konsultanta służby zastały zamknięte mieszkanie, a po wyważeniu drzwi okazało się, że matka szukającego pomocy była w pokoju obok, nieświadoma problemów swojego dobrze uczącego się dziecka, któremu niczego zdawało się nie brakować. – Status materialny rodziny wysoki, ale dziecko pozostawione było samo sobie. Rola rodziny w kontekście zdrowia psychicznego dzieci jest nie do przecenienia. Wszyscy jesteśmy zabiegani, ale kilkanaście minut dziennie dziecku musimy poświęcać – apelował.
Ogromnym wyzwaniem, jak mówił Waldemar Kraska, jest rosnąca liczba zamachów samobójczych zarówno wśród dorosłych, jak i dzieci i młodzieży. Wśród dorosłych największe nasilenie problemu obserwowane jest w grupie 30–59 lat, niepokoi też rosnąca liczba zamachów samobójczych w grupie 13–17 lat. – Podjęliśmy współpracę z Google. W tej chwili, jeśli ktoś szuka w wyszukiwarce informacji o samobójstwach, o sposobach ich popełniania, na pierwszym miejscu widzi stronę z numerami telefonów, pod którymi może szukać pomocy – podał jeden z przykładów działań, podejmowanych przez resort w celu opanowania kryzysowej sytuacji.
Wiceminister podkreślał, że ministerstwo widzi potrzeby psychiatrii i na nie odpowiada – również zwiększając finansowanie. Przypomniał, że w 2015 roku na psychiatrię wydawaliśmy 166 mln zł, w tej chwili finansowanie przekracza miliard złotych.
Urszula Szybowicz, założycielka Fundacji Nie Widać Po Mnie mówiła, że problemów ze zdrowiem psychicznym zarówno wśród dorosłych, jak i dzieci i młodzieży bardzo często (zwykle?) nie widać, bo chorzy robią wszystko, by je ukryć. – Ciężko się przyznać do słabości.
Jak mówiła, fundacja realizuje szereg programów edukacyjnych, również w szkołach, w porozumieniu z psychologami szkolnymi i pedagogami. Z uznaniem odniosła się do słów wiceministra Kraski o konieczności koordynacji działań między resortami zdrowia i edukacji. – Naszym hasłem jest zdrowie ponad podziałami, ale te podziały w obszarze edukacji są widoczne – przyznała. Zwróciła też uwagę, że w świetle braków kadrowych nieocenionym wsparciem w prowadzeniu zajęć poświęconych zdrowiu psychicznemu w szkołach byłoby wykorzystanie potencjału organizacji pozarządowych. Podała przykład współpracy swojej fundacji ze szkołami w województwie lubuskim, w którym uczestniczy 41 placówek. – Zrealizowaliśmy w jego ramach 3,5 tys. godzin szkolnych, w ramach których odbyły się rozmowy między innymi o emocjach, o uzależnieniach behawioralnych – tłumaczyła.
Ekspertka zgodziła się, że opieka środowiskowa jest optymalna, zwłaszcza że pojawia się w niej nowy zawód – terapeuta środowiskowy, który ma szansę pracować nad problemami dziecka wręcz w jego domu. A, jak mówiła, problemy dziecka najczęściej są po prostu przedłużeniem sytuacji rodzinnej. – Małymi krokami możemy dotrzeć do rodzica i wskazać mu, dlaczego powinien zająć się dzieckiem, nie traktując inaczej jego zdrowia psychicznego. Jeśli dziecko ma katar, gorączkę, rodzic zgłasza się do lekarza. Dlaczego, jeśli dziecko zaczyna się alienować, przestaje z rodzicem rozmawiać, stwierdzamy: „tak ma”?