Małżeństwa lekarzy to tykająca bomba, zbudowana z przepracowania i braku czasu na intymne relacje rodzinne. W takich związkach ktoś musi zostać saperem. Inaczej eksplozja gwarantowana.
David i Esther Nashowie – świeżo poślubieni absolwenci medycyny na rezydenturze – odczuli problemy, jakich się wcześniej nie spodziewali. Najpierw trudno im było znaleźć pracę dla każdego z nich w tym samym mieście. Potem mieli 36-godzinne dyżury w różne dni. Widywali się więc rzadko. Kiedy i to udało się rozwiązać i pojawiły się dzieci, to nie miał kto się nimi opiekować.
Ciągle czuli się pod presją. Szukali małżeństw w podobnej sytuacji. Grup wsparcia, które by podpowiedziały, jak sobie dawać radę. Takich nie było. Założyli więc organizację Dual Doctor Families. Okazało się, że 70 proc. lekarek miało mężów uprawiających ten sam zawód. A co roku w USA zawierano takich małżeństw dwa tysiące.
Dual Doctor Families w szybkim tempie urosło do kilkudziesięciu tysięcy członków. Nashowie oddali zarządzanie firmie, a sami byli częstymi gośćmi w programach telewizyjnych. Doradzali co robić, by parom medyków lepiej się układało.
– Nie twierdzimy, że lekarze nie powinni pobierać się z kolegami po fachu. My jesteśmy z tego wyboru zadowoleni. Ale trzeba sobie zdawać sprawę z problemów, jakie się z tym wiążą – przestrzegał David Nash na łamach New York Timesa.
To wszystko działo się w latach 80. ubiegłego wieku. 30 lat później te same problemy nadal są aktualne. A ich skala nawet większa – już prawie połowa lekarzy w USA żyje w związku z innym medykiem. W żadnej innej profesji ludzie tak często nie łączą się w pary.
Pustka
Legendarny film z Genem Hackmanem z 1971 r. „Żony lekarzy” był reklamowany hasłem: „Mają wszystko za wyjątkiem jednego. Mężów.” Łatwo się domyślić, co mają partnerzy, gdy obydwoje uprawiają ten zawód. I łatwo się domyślić, jakie tego mogą być konsekwencje. W USA aż 50 proc. pierwszych małżeństw złożonych z lekarzy w ciągu 15 lat kończy się separacją i/lub rozwodem. Przyczyny? Przeładowanie pracą. Co czwarty facet – lekarz pracuje ponad 50 h tygodniowo.
Paniom w kitlach zdarza się to rzadziej, ale i tak to obciążenie zawodowe jest olbrzymie. Czasami powodem do rozpadu małżeństwa są nocne dyżury – aby pogodzić opiekę nad dziećmi, lekarze odbywają je w różnych porach, a więc rzadko sypiają ze sobą w jednym łóżku. A to gwóźdź do trumny bardzo istotnego elementu związku – intymności.
Przerzucanie się odpowiedzialnością za opiekę nad dziećmi, to kolejny punkt zapalny lekarskich par. American College of Physicians pisze, że zajęci karierą lekarze poświęcają zbyt mało czasu swoim partnerom. Cierpią na „notoryczne odkładanie” okazania małżonkowi troski i uwagi. Ten element życia znajduje się najczęściej na końcu listy „do zrobienia”. Bo zawsze jest jakieś kolejne szkolenie w weekend albo dodatkowy dyżur. Efekty? Poważna erozja intymności i zaufania – twierdzi prof. Michael F. Myers, kanadyjski terapeuta związków medyków, autor książki „Małżeństwa lekarzy”.
– Dopóki doktorzy nie uczynią swojej relacji z partnerem priorytetowej, albo przynajmniej równej ich karierze zawodowej, dopóty w ich związkach będzie się działo bardzo źle – przestrzega prof. Myers. Jak źle? Najwyraźniej bardzo, bo chętnych na terapię nie brakuje.
W Omaha, w stanie Nebraska, utworzono azyl dla osób będących w związkach lekarskich, które chcą się wyciszyć, wsłuchać w siebie, pomedytować, aby pracować nad swoim małżeństwem. W weekendy odbywają się tam specjalne rekolekcje złożone z mszy, wspólnych medytacji, warsztatów, sesji terapeutycznych i grupowych. W 2012 r. takie rekolekcje prowadził tam, m.in. polski ksiądz i terapeuta, dr Jarosław Szymczak. Nazywają go: „ratownikiem małżeństw”.
Najlepsi, najgorszymi
Wśród medycznych związków najgorzej ma być u chirurgów. American College of Surgeons przeprowadził bardzo duże badania wśród 8 tys. swoich członków, z których 90 proc. miała męża/żonę. Spośród tych, których partnerzy pracowali, aż co trzecia para była lekarzami, a co dziewiąta – chirurgami. Badacze chcieli sprawdzić, jak wiedzie się chirurgom w życiu osobistym i zawodowym, w zależności od tego, czy są związani z osobami o tej samej specjalizacji, innej, lub z partnerami pracującymi poza medycyną, ew. niepracującymi. Mierzono zadowolenie z życia, pracy, stopień wypalenia zawodowego itp.
Z badań wynika, że jeśli chirurg tworzy związek z lekarzem, to mają oni znacznie większe kłopoty w wypełnianiu obowiązków rodzicielskich i tworzeniu więzi rodzinnych niż pary, w których jedno działa w innej branży lub zajmuje się domem. Pary lekarskie opóźniają też pojawienie się w rodzinie dzieci – kariera nie pozostawia im wiele czasu na życie rodzinne. Aż połowa z pytanych twierdziła, że odnotowali istotny konflikt karier w swoim związku. Ani jedno, ani drugie nie chciało poświęcić swojej pracy na rzecz opieki nad dzieckiem.
Jeszcze gorzej wygląda sytuacja par złożonych z samych chirurgów. Depresje, wypalenie zawodowe, niski poziom życia mentalnego – to je cechuje. Nie tylko nie potrafią one podołać obowiązkom rodzinnym, ale nawet narzekają, że dziecko... spowalnia ich karierę. Przyznają, że cierpią, gdy dziecko choruje, ale nie z powodu stanu zdrowia potomstwa, ale ponieważ muszą w tym czasie się nim opiekować. A praca leży odłogiem. Z badań wypływa także inny, istotny wniosek – najlepiej powodzi się parom, w których partner/ka chirurga zajmuje się tylko domem.
Litania problemów
Prof. Myers wypunktowuje problemy lekarzy, które prowadzą do trudności w związkach. Litania jest długa.
- W wyniku rygoru szkolenia lekarza, oraz nacisków środowiska, ludzie w tym zawodzie zazwyczaj nie znają siebie na głębszym poziomie. Podświadomie odrzucają lub pomniejszają znaczenie swoich emocji.
- Opieka nad pacjentami może powodować unikanie takich zachowań w związku.
- Wrażliwość i dostępność emocjonalna – to cechy, które lekarze niwelują w pracy i dlatego trudno im je „uruchomić” w domu. A to jest zabójcze dla związków.
- Ucieczka w pracę – zamiast rozwiązywać problemy związku, partnerzy wolą rzucić się w wir dyżurów. Ze względu na pozycję i autorytet lekarza, nie chcą ujawniać osobistych problemów innym i nie szukają pomocy u terapeutów. Boją się stygmatyzacji.
- Potrzeba posiadania kontroli – przyzwyczajeni są do niej w swojej pracy i przenoszą to do domu. A to eroduje relacje w związku.
- Zaniedbywanie siebie – jak w mało której profesji, medycy nie dbają o swój wypoczynek, ćwiczenia fizyczne. I bardzo rzadko sami chodzą do... lekarza. Diagnozy sami sobie stawiają. Błędne, bo życzeniowe.
- By odreagować stres, sięgają po leki, alkohol, substancje o działaniu narkotycznym.
Często powodem do studiowania medycyny jest trauma z dzieciństwa: głód, bieda, wojna, wymuszona migracja, wykorzystywanie seksualne, dyskryminacja rasowa itd. Te przeciwności losu powodują, że młodzi wybierają zawód, który - jak sądzą - ich dzieciom zapewni lepsze życie. Ale balast emocjonalny nie ułatwia im tworzenia udanych związków. Najczęstszym powodem takiej traumy jest rozwód rodziców.
– Współcześni młodzi lekarze to największa grupa dorosłych dzieci, które na sobie poznały, co to rozwód – twierdzi prof. Myers. Po doświadczeniach z dzieciństwa boją się angażowania w relacje, wycofują się z nich. – Ci ludzie muszą się nauczyć właściwej komunikacji w związku. A tego nie uczą na studiach medycznych. Wysokie zaś oczekiwania i rygor, jakie tam panują, są wręcz toksyczne i dokładnie odwrotne do zdrowych relacji w domu – tłumaczy Myers.
Bodaj najistotniejszym czynnikiem, który niszczy związki lekarskie, są nazbyt wygórowane ambicje medyków. Ciężko pracują, ukierunkowani na cel: karierę – akademickie „gwiazdy” medycyny nie wychodzą z laboratorium czy szpitala czasami przez 7 dni. – Wielu z takich bohaterów wiedzie życie dalekie od zrównoważonego.
Cechy, które czynią z nich dobrych lekarzy i nauczycieli – perfekcjonizm, poświęcenie – nie pozwalają im utrzymywać zdrowych związków – pisze prof. Myers. Kobiety w medycynie borykają się z dodatkowymi wyzwaniami. Jednocześnie chcą być dobrymi matkami, partnerkami, lekarkami, córkami i, np. wolontariuszkami. I już nie zostaje im czasu dla samych siebie. Wiele lekarek nosi też w sobie poczucie winy. Bo, np. zaszły w ciążę i zostawiły swoich pacjentów lub z ich pracy na pół etatu są niezadowoleni koledzy czy pracodawcy. – Wielu ludzi po prostu nie rozumie, że kobieta to CEO – prezes domu, z czym łączy się wielka odpowiedzialność – podsumowuje prof. Myers.
Kiedy obydwaj partnerzy są lekarzami, zazwyczaj rozumieją czego wymaga od nich ta profesja. Ale za to dodają sobie stresów przez, np. rywalizację zawodową. Zwłaszcza, jeśli pracują w tej samej specjalizacji. Tak liczne problemy powodują, że wśród par lekarskich procent rozwodów jest o 10–20 proc. wyższy niż wśród przeciętnych Amerykanów.
Światełko w tunelu
Wykłady na temat małżeństw medyków prof. Myers zwykł zaczynać od rysunku. Przedstawia dwóch rozmawiających medyków. „Pokaż mi lekarza, którego żona jest szczęśliwa, a ja pokażę ci człowieka, który zaniedbuje swoją praktykę.” I niektóre badania wskazują, że coraz więcej jest takich, którzy „zaniedbują swoją praktykę”, bo wolą mieć „szczęśliwe żony”. Z badań opublikowanych w Annals of Internal Medicine wynika jasno – pary lekarskie są szczęśliwsze od par, w których jedno z małżonków nie uprawia tego zawodu. Dzięki lepszemu, wzajemnemu zrozumieniu – tak twierdzi aż 90 proc. pytanych. Lekarki w takich związkach są bardziej chętne do poświęcania się rodzinie, czyli mniejszej liczby godzin pracy – 2,5–3 dni w tygodniu.
Dlaczego? Pieniądze. Wystarczy, że małżonek pracuje więcej, by starczyło dla całej rodziny. Z badań także wynika, że generalnie pary lekarzy zarabiają mniej niż koledzy po fachu, którzy wiążą się z partnerami o innej profesji. Także badacze, którzy wysłali ankiety do prawie 1700 lekarzy z Minnesota Medical Association, doszli do wniosku, że plusy lekarskich małżeństw przeważają nad ich minusami. Jedynie niewielka część badanych (11 proc.) była już rozwiedziona – jak na USA, to niski wskaźnik.
– Bardziej rozumieją poświęcenie swoich partnerów dla kariery. Bo sami często to odczuwają – tłumaczy ten fenomen dr Wayne Sotile, psycholog kliniczny, którego klientami było kilka tysięcy lekarzy. Academic Medicine opublikowało wyniki badań pracowników University of Michigan Medical School. Odnaleźli oni pary lekarzy, którym dobrze się wiedzie. Stosując pogłębione wywiady zbadali jak to możliwe.
Naukowcy określili 4 strategie, które prowadzą do zgodnego małżeństwa lekarzy: pary mają wspólne wartości; bazują na wzajemnym wspieraniu siebie; doprecyzowali swoje role w rodzinie; uznali, że bycie lekarzem generuje benefity dla ich wzajemnej relacji. To ogólniki. A konkrety?
Monica Lypson, internistka, wraz z mężem – lekarzem, uznała, że jeśli mają problem rozwiązują go „amunicją”, której im nie brakuje – pieniędzmi. Dziecko nagle zachorowało i ktoś musi się nim zająć? Korzystają z agencji wynajmującej nianie „na teraz”. Kto ma posprzątać dom? Wynajęta sprzątaczka. Wiele par lekarskich potwierdzało, że ten sam zawód pomaga im w empatii. I wspieraniu siebie nawzajem.
Dlatego jedno z małżeństw swój miesiąc miodowy spędziło na... sali operacyjnej. Byli rezydentami i obydwoje rozumieli tę konieczność. Inna para, także na tym etapie, w podróż poślubną wyjechała... rok później. Po rezydenturze. Małżonkom, którzy nie są lekarzami, trudno byłoby się na to zgodzić. Ale największe wyzwanie lekarskich par to zsynchronizować swoje dyżury. Wśród niektórych rozpowszechnił się zwyczaj „nocnych randek” – tak rzadko spotykają się razem, że gdy już to się stanie, to celebrują te momenty. Jak miłosną randkę.
Pełny tekst artykułu przeczytać można na stronie internetowej czasopisma „Służba Zdrowia”