Marcin Gałkiewicz jest asystentem w Zakładzie Ratownictwa Medycznego w Zabrzu i trenerem symulacji w zabrzańskim Centrum Symulacji Medycznej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego. Z wykształcenia jest ratownikiem medycznym, ale wcześniej skończył filozofię. Jest także wolontariuszem Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej certyfikowanym przez WHO. Niedawno został uhonorowany przez prezydenta RP Brązowym Krzyżem Zasługi za pomoc niesioną Ukraińcom.
– Wybuch wojny w Ukrainie i późniejsza pomoc niesiona na granicy była nieporównywalna z wcześniejszymi misjami. Konflikt rozgrywa się przecież tuż za progiem naszego domu. Poczułem bezpośrednie niebezpieczeństwo i obawę o najbliższych – mówi Marcin. Jako ratownik Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego ruszył z kolegami wesprzeć służby ratunkowe z Przemyśla.
– Zobaczyłem na granicy tysiące ludzi. Wyczerpanych i chorych na nowotwory, na choroby przewlekłe. Bez żadnych leków. Ludzi, którzy uciekli ze szpitali, mieli przerwane leczenie, kobiety w ciąży, tuż po urodzeniu dziecka, albo bardzo często po utracie ciąży – wspomina.
Był pod wrażeniem wielkiego serca i wsparcia jakie sąsiadom okazali Polacy. – Jednak, żeby pomoc była skuteczna musi być dobrze zorganizowana. Wymaga skonstruowania zaplecza logistycznego, tzw. zwanego rozpoznania, by dać to, co poszkodowanym jest najbardziej potrzebne, żeby dary po prostu się nie zmarnowały – wyjaśnia. Z dnia na dzień organizacja była coraz lepsza, coraz mniej było chaosu. Powstawały punkty medyczne, usprawnił się transport rannych i chorych.
– Takie zdarzenia jak wojna, która nagle wybucha, czy trzęsienie ziemi nie dają zwykle czasu na opracowanie planu. Mamy 24 godziny na wyjazd i trzeba natychmiast działać na miejscu. To są najtrudniejsze zadania. Zaplanowany wyjazd jest poprzedzony wyjazdem do kraju objętego kryzysem, by zebrać informacje o największych potrzebnych. Wtedy jest łatwiej – mówi Marcin.
Tak było w Gruzji, czy Palestynie, gdzie wraz z innymi ratownikami jeździł szkolić personel medyczny.
– Gruzja, która była już po konflikcie zbrojnym z Rosją zgłosiła potrzebę, by pilnie wyszkolić służby medyczne w zakresie ratownictwa. Gruzińscy lekarze niewiele wiedzieli o medycynie ratunkowej. Palestyna pozostająca w permanentnym konflikcie z Izraelem generalnie cały czas potrzebuje szkoleń – ocenia Marcin.
W czasie pandemii wspomagał medyków w Kirgistanie i Tadżykistanie, gdzie warunki pracy przypominały te z lat 80-tych w Polsce. Klitki zamiast sal chorych, kozetki zamiast łóżek szpitalnych, z których schodził lakier. I jak zawsze przerażeni ludzie. – Tamtejszy personel medyczny niezwykle ambitnie z nami współpracowali, by podnieść poziom opieki medycznej – mówi Marcin.
Udział w misjach uczy pokory i samodyscypliny. – Po studiach filozoficznych trochę szukałem swojego miejsca w życiu. Przełomowy był pobyt w Londynie na fali emigracji sprzed kilkunastu lat. Znalazłem się w wielokulturowym tyglu. Jako kelner pracowałem w restauracji, gdzie menedżerem był Gambijczyk. On mi otworzył oczy na świat poza Europą. Okazało się, że cała wioska, w której mieszkał złożyła się na jego wyjazd i edukację. On potem przesyłał im jedną dziesiątą pensji, by mogli przeżyć. Pociągnęła mnie ta historia. To ona spowodowała, że jak został ratownikiem medycznym chciałem pomagać tym, którym życie o wiele gorzej od nas.
Najbardziej emocjonalnie wspomina pobyt w Ugandzie, gdzie wskutek konfliktu etnicznego i wojny domowej w Sudanie Południowym trafiło tysiące uchodźców. – Znalazłem się w mieście Koboko, gdzie był jeden mały szpital jeden, który zaopatrywał setki potrzebujących ze znajdującego się w pobliżu jednego z największych obozów dla uciekających Sudańczyków Bidi Bidi.
Polskie Centrum Pomocy Medycznej wykonało tam kawał dobrej roboty. Na początku trzeba było w małej grupie wolontariuszy usprawnić działalność … 60-łóżkowego szpitala, zbudowanego z drewnianych żerdzi i plastikowych płacht, i transportu do innych ośrodków. W sumie do Bidi Bidi PCPM wysłało 100 modułowych domów, które pełniły rolę tymczasowych klinik. Miejscowa ludność, personel medyczny przyzwyczajony i oswojony z chorobami zakaźnymi musiał nauczyć się jak radzić sobie z rannymi od postrzałów. A zatem oprócz codziennej pracy w obozie było wiele szkoleń jak rodzić sobie z pacjentem urazowym – podkreśla Marcin.
Poza tym było to też zetknięcie z ogromną biedą. Po powrocie z Ugandy przez kilka tygodni nie mógł patrzeć na jedzenie. – Coś co dla nas jest nie do przyjęcia tam jest luksusem – mówi.
Uganda jest jedynym krajem na świecie, który graniczy z dwoma państwami dotkniętymi kryzysami humanitarnymi: w Sudanie Południowym oraz w Demokratycznej Republice Konga. Oba są konsekwencją gigantycznej skali przemocy, wieloletnich wojen domowych, głodu i epidemii. W konsekwencji tych dwóch kryzysów humanitarnych w Ugandzie przebywa ponad 1,4 mln uchodźców (w tym prawie 1,1 mln uciekinierów z Południowego Sudanu, gdzie pomoc niesie właśnie PCPM)
– Gdy wiesz, że cała wioska, kilkanaście osób, w tym dzieci, żyje za jednego dolara dziennie i jedzą, co tylko jadalne da się wykopać z przepalonej słońcem ziemi zmienia się optyka – wyjaśnia Marcin.
Jako praktyk i filozof jest dla studentów wymarzonym wykładowcą. Daje lekcje empatii i profesjonalnej organizacji pomocy humanitarnej, żeby nie zmarnowało się żadne opakowanie leku.
inf pras (SUM)