– Zajęcia kliniczne często prowadzą do wytworzenia się relacji o charakterze mistrz–uczeń pomiędzy nauczycielem a studentami. Osobiście pamiętam, jak istotne były one dla mnie jako studenta, i mimo upływu lat, wciąż mam przed oczami chorych, których spotkałem w trakcie zajęć, oraz nauczycieli, którzy wprowadzali mnie w tajniki medycyny. Teraz, będąc po drugiej stronie, moim zadaniem jest pokazanie młodym adeptom sztuki lekarskiej, na czym polega medycyna kliniczna. Jednakże te zajęcia to nie tylko nauczanie poprawnego zbierania wywiadu i przeprowadzania badania fizykalnego, ale także, a może przede wszystkim, nauka odpowiedniego podejścia i rozmowy z chorym, rozwijanie wrażliwości i empatii – wartości, które kształtują postawę przyszłych lekarzy – mówi prof. dr hab. Wojciech Szczeklik, Kierownik Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii, 5 Wojskowy Szpital Kliniczny z Polikliniką w Krakowie.
– Zajęcia tego rodzaju powinny odbywać się w niewielkich grupach, optymalnie nieprzekraczających 4 osób. Nie wyobrażam sobie prowadzenia ich w grupie np. 15-osobowej. Oprócz oczywistego braku korzyści dla uczących się, jest to sytuacja niedopuszczalna również ze względów praktycznych. W sali operacyjnej nie da się pomieścić takiej liczby osób, a przeprowadzenie zajęć przy łóżku pacjenta w stanie krytycznym na oddziale intensywnej terapii staje się niemożliwe. W obu sytuacjach zbyt duża liczebność grupy może również stanowić zagrożenie dla pacjenta – dodaje prof. Szczeklik.
Prof. dr hab. n. med. Jerzy Sieńko, konsultant wojewódzki w zakresie chirurgii ogólnej dla województwa zachodniopomorskiego zwraca uwagę na to, że każdy nauczyciel akademicki biorący udział w procesie kształcenia przyszłych lekarzy bierze na siebie ogromną odpowiedzialność za pacjentów, którzy w przyszłości będą leczeni przez tych lekarzy. Ważne jest też poszanowanie godności pacjenta.
– Wprowadzenie na przykład na salę chorych 15 studentów w celu przeprowadzenia badania, w tym wywiadu zahaczającego niejednokrotnie o bardzo intymne kwestie, niewątpliwie będzie przekroczeniem bariery komfortu psychicznego takiego pacjenta. Nie wyobrażam sobie obecności tak licznej grupy studentów na sali operacyjnej. Po pierwsze stanowi to niepotrzebne zwiększenie ryzyka epidemiologicznego, a po drugie ogranicza przestrzeń sali operacyjnej. Niedopuszczalna byłaby sytuacja, w której operator potrzebuje na przykład pilnej wymiany ssaka przy intensywnym krwawieniu, a asystentka instrumentariuszki chcąc go podać nie może przebić się przez tłum studentów – wskazuje prof. Jerzy Sieńko.
Szczególnego podejścia wymaga też praca przy pacjentach zmagających się z chorobami psychicznymi. Jak mówi prof. dr hab. Dominika Dudek, Kierowniczka Katedry Psychiatrii i Kliniki Psychiatrii Dorosłych Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, praktyczne nauczanie psychiatrii powinno odbywać się w jak najmniejszych – kilkuosobowych grupach studenckich (2–6 osób). Diagnostyka w psychiatrii opiera się przede wszystkim na wywiadzie oraz obserwacji pacjenta. Z jednej strony student musi mieć możliwość przeprowadzenia rozmowy z chorym, a z drugiej pacjent musi mieć zapewniony komfort i intymność kontaktu.
– Spotkanie z dużą grupą może generować lęk chorego i niechęć do ujawniania swoich przeżyć. Realizując cele dydaktyczne nie możemy zapominać o dobru chorego, a w psychiatrii sfera, której dotykamy jest szczególnie wrażliwa i delikatna. Z punktu widzenia studenta – w dużej grupie może on nawet nie mieć możliwości zadania pytania pacjentowi, nie mówiąc o nabyciu umiejętności nawiązania kontaktu. Ważnym aspektem nauczania jest poznanie psychiatrii konsultacyjnej, czyli zaburzeń psychicznych u chorych leczonych z powodu schorzeń somatycznych. Towarzyszenie nauczycielowi akademickiemu, który jest psychiatrą konsultującym jest tu niezbędne, a trudno sobie wyobrazić, by mogło się to odbywać w dużej grupie – podkreśla prof. Dominika Dudek.
Prof. dr hab. Marcin Tkaczyk, przewodniczący Polskiego Towarzystwa Nefrologii Dziecięcej, kierownik Kliniki Pediatrii, Immunologii i Nefrologii Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi jest zdania, że zwiększanie liczby studentów w grupach ćwiczeniowych jest nielogiczne i wpływa wprost niekorzystnie na jakość edukacji. Utrudni to demonstrację, sprawdzenie umiejętności w tej samej jednostce czasu, nadzór nad pracą mniejszych grup studentów oraz zwiększy ładunek pracy przypadający na lekarza, który oprócz obowiązków dydaktycznych wykonuje jednocześnie pracę na rzecz tych samych pacjentów, którzy zgodzili się być badani przez studentów.
– W pediatrii, której nauczam praktycznie już od 15 lat, niezwykle ważny jest kontakt z pacjentem, intymność oraz wymagana jest zgoda rodzica, który chroni swoje dziecko przed chorobą, ale także przed stresem związanym z pobytem w szpitalu. Badanie w grupie 5–6 osobowej jest wyzwaniem, by zachować odpowiednie standardy, a co dopiero, jeśli studentów łącznie z lekarzem prowadzącym jest 10 w jednej sali chorego. Takie warunki godzą w intymność oraz powodują niechęć rodzica do wyrażenia zgody na badanie. Szpitale lokalowo nie są przygotowane do umożliwienia badania dzieci tak licznym grupom studentów – uważa profesor.
Prof. dr hab. Mirosław Wielgoś, kierownik Kliniki Położnictwa i Perinatologii Państwowego Instytutu Medycznego MSWiA, rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego w kadencji 2016-2020 podkreśla z kolei, że kształcenie studentów na kierunku lekarskim jest wyjątkowo wymagającym zagadnieniem, w którym kluczową rolę odgrywa jego jakość. Wiąże się to z koniecznością odbywania zajęć nie tylko teoretycznych, ale także – a może przede wszystkim – praktycznych. Chociaż w dzisiejszych czasach dysponujemy już szerokimi możliwościami kształcenia z wykorzystaniem metod symulacyjnych, to jednak nic nie jest w stanie zastąpić bezpośredniego kontakt studenta z realnym pacjentem. W tym aspekcie napotyka się jednak wiele trudności.
– Po pierwsze, ograniczona chęć pacjentów do zaangażowania się w proces edukacyjny. Po drugie, niedostateczna liczba wykwalifikowanej kadry dydaktycznej, mającej doświadczenie nie tylko stricte zawodowe, ale posiadającej także zarówno dar, jak i chęć przekazywania swojej wiedzy studentom medycyny. I wreszcie po trzecie, kształcenie praktyczne w zbyt dużych grupach studenckich. Jeśli grupa ćwiczeniowa liczy kilkunastu studentów, to nauczanie takie przestaje być efektywne i zupełnie traci sens – dodaje.