Premier w stylu bunga bunga, camorra, dwóch papieży. W Italii jest jak w wierszu Leśmiana „jest tylko Beatrycze i właśnie jej nie ma”. Jest wszystko, co ma być, ale trochę inaczej. Co gorsza, łatwo dać się w to wkręcić.
Na przykład teraz. Miało być o samochodach, a będzie głównie o seksie. Ona. Jest piękna jak Julia i szalona jak Romeo. Alfa Romeo Giulietta. Auto, które kupuje się sercem, nie głową. Kształtna, zwiewna, elegancka. Po prostu sexy.
W środku też łatwo o zmysłowe skojarzenia. Zamiast zwykłych przycisków i innych guzików delikatne klapki – wypustki. A gdzieś nisko, tuż przy zmianie biegów tajemniczy i niepokojący przełącznik DNA. Funkcje te same co w innych autach.
Ale wrażenia, estetyczne i dotykowe nie pozostawiają cienia wątpliwości – zrobiono w Italii po to by cieszyć. Tylko, czy ta Lala potrafi jeździć?
Wiecie, że Enzo Ferrari, zanim zaczął budować własne bolidy, był kierowcą wyścigowym w Alfa Romeo? Trudno oprzeć się wrażeniu, że prawa genetyki znajdują zastosowanie również w motoryzacji. 170 koni w lekkiej karoserii, ze świetnie działającym dwusprzęgłowym automatem, znakomitą trakcją i elektronicznymi „korektorami” antypoślizgowymi pozwala właściwie na wszystko.
I dlatego dobrze radzę – nie dotykajcie DNA, nie wrzucajcie trybu Dynamic. Ja to zrobiłem. Nie wiedziałem, że wtedy ona przejmuje władzę nad kierowcą. Silnik zmienia charakterystyki. Giulietta pręży się, narowi, odpowiada na każde muśnięcie. Sprawia, że chce się na raz popełnić wszystkie 7 grzechów głównych. Przejawia się to m.in. slalomowym wyprzedzaniem w ruchu ulicznym i tendencją do prowokowania fleszowych eksplozji z oznakowanych na żółto skrzynek Drogowej Prewencji Fiskalnej (potocznie – radar).
Na pocieszenie pozostają w pamięci miny gości z bmw, audi i japońskich roadsterów, którzy próbują się ścigać i nie dają rady – bezcenne.