Megakoncern Mitsubishi produkuje prawie wszystko. Za Oceanem wyliczono, że każdy Amerykanin (ok. 320 milionów) przynajmniej raz w życiu będzie właścicielem czegoś co powstało w niezliczonych zakładach japońskiego giganta. Jednym przypadnie samolot, innym air condition, a jeszcze inni zasiądą za kierownicą samochodu. Ale tylko nieliczni dostaną auto w pakiecie z nartami. Bo Mitsubishi Outlander Fisher to seria limitowana.
Na czarnych, skórzanych fotelach żółte przeszycia i logo topowego producenta zimowego sprzętu. A w bagażniku? Nowiutka para nart Fischer RC4 Worldcup SC Pro z wiązaniami RC4 Z12. Brzmi imponująco cokolwiek miałyby te symbole znaczyć. Pewnie to samo co w samochodach ABS, ESP, AWD, itp. Do rozszyfrowania tylko dla znawcy. A jak wiadomo, kierowcy, podobnie jak narciarze dzielą się na tych, co się znają i na tych co jeżdżą…
Poza nartami w Outlanderze z logo Fisher – jak w każdym innym. Mnóstwo przestrzeni dla nawet czwórki narciarzy, solidny, mocny i elastyczny diesel, oszczędna i klasyczna w wyrazie stylistyka. Niczego za dużo i niczego nie brakuje. W standardzie kamera cofania. Cudowny wynalazek - nieoceniony przy parkowaniu.
W podróży komfortowo, cicho i pewnie. Napęd na 4 koła może być automatyczny albo włączony na stałe. Da się przejechać po drogach i zaśnieżonych bezdrożach.
Jak się stać właścicielem tego auta? Najpierw trzeba zaplanować wypad na narty, potem poszukać odpowiedniego sprzętu. A jak już się okaże, że nie wiadomo, jakie narty wybrać, to wyjdzie, że najlepszą opcją są te z samochodem. Słowem coś dla gadżeciarzy. Tylko nie wiadomo co. Narty, czy samochód. Pomysł marketingowo świetny, bo w czasach zalewu wszelkich dóbr daje szansę na wybór z pobudek świadomie niekonwencjonalnych.
Przy okazji – uprzejmie informuję przemysł samochodowy, że w najbliższym sezonie moja żona kupuje nowy snowboard. Marki Burton.