Córka Zeusa i Mnemozyny. Jedna z 9 muz. Opiekunka historii. Clio. W dziełach sztuki najczęściej występuje z księgami lub tablicami w ręku. We współczesnym wcieleniu motoryzacyjnym - niewiele inaczej.
Pionowy panel przyrządów pośrodku kokpitu imponuje rozmiarem i estetyką. Wielki ekran nawigacji wydobywa w podświadomości wrażenia z domowego salonu – (wygodny fotel, TV i kino domowe). Zresztą całe to autko, z każdej strony urzeka kształtnymi liniami, kolorami i ergonomią.
No i nie takie to znowu autko. Do Clio przesiadam się z kompaktu, czyli klasy o oczko wyższej. Bez wrażenia ciasnoty i dyskomfortu. Kierowca i pasażer mogą być wysocy i po bardzo niepoprawnej porcji słodyczy. Ale pod jednym warunkiem. Nie zabieramy w drogę dzieci, ani tym bardziej przyjaciół. Rzut oka do tyłu nie pozostawia cienia wątpliwości. Clio hatchback, to auto miejskie, czytaj realnie dwuosobowe. Chyba, że kombi….
Ale ja jadę hatchbackiem. Nad morze. 90 koni z wysokoprężnego silnika ciągnie auto żwawo i bez oznak zmęczenia. Czarna Clio nie jest demonem prędkości, ale całkiem ochoczo zabiera się do wyprzedzania i nie męczy hałasem.
W mieście jest zwinna i lekka. W trasie bez problemu zastępuje większą limuzynę. Zwłaszcza, że w najwyższej wersji wyposażenia ma wszystkie niezbędne gadżety. Od elektronicznych systemów kontroli trakcji po tempomat i bardzo funkcjonalną nawigację. Do tego jest niezłomnie stabilna i komfortowo zawieszona.
Komputer pokładowy przez jakiś czas zdaje się przekłamywać. Średnie spalanie 4,8 przy dynamicznej jeżdzie? Wydaje się niemożliwe. A jednak. Podróż z Warszawy do Trójmiasta i z powrotem na jednym, 45 litrowym zbiorniku przywraca wiarę w elektroniczne kalkulacje. Miejskie auto z zacięciem do dalekich weekendowych wypadów.
Ta Clio nie zaopiekuje się historią. Jej czas dopiero się zaczyna…