Martyna Chmielewska: Epidemia koronawirusa ciągle trwa. W tej chwili mamy już 32 527 zakażonych, 1375 osób zmarło. Liczba zakażeń ciągle rośnie. Wiemy, że w Polsce od 17 czerwca 2020 liczba zakażonych zaczęła obniżać się. Czy spadki, które zanotowano w ostatnich dniach w Polsce to jest wreszcie upragnione i wyczekiwane załamanie się pierwszej fali?
Paweł Grzesiowski: Bardzo trudno jest szacować przebieg pandemii na podstawie jedno czy dwudniowych obserwacji. W tej chwili bardziej stabilne są parametry tygodniowe, a nawet średnie dziesięciodniowe. Musimy poczekać jeszcze kilka dni na ewentualne wnioski dotyczące aktualnej fazy epidemii w Polsce. Wydaje mi się, że musimy obserwować przede wszystkim tych, którzy są chorzy w rozumieniu struktury wiekowej i klinicznej. Jeśli chorują młode osoby to wówczas nie widzimy skutków objawowych, a już z pewnością nie zobaczymy skutków hospitalizacji czy zgonów. Natomiast kiedy choroba dociera do grup ryzyka, a przede wszystkim seniorów w wieku 65+ z przewlekłymi schorzeniami, to dostrzegamy zdecydowanie więcej przypadków klinicznie aktywnych a więc objawowych, z gorączką i dusznością, trafiających do szpitali a nierzadko wymagających intensywnej terapii ze względu na zagrożenie zdrowia lub życia.
M.Ch.: Mówi się, że dane, które podaje MZ w sprawie liczby zakażonych są niedoszacowane. A wszystko dlatego, że ciągle wykonuje się za mało testów. Jak Pan sądzi, ile może być obecnie zakażonych koronawirusem?
P.G.: Od początku pandemii staram się tworzyć model matematyczno kliniczny, pozwalałby określić stopień niedoszacowania danych pochodzących z testów. Mamy relatywnie mało testów tj. około trzydziestoparotysięcy na milion osób. Rzeczywista liczba przypadków jest więc dwadzieścia, trzydzieści razy większa niż to wynika z testów. Przyczyną tak dużego rozrzutu między liczbą rzeczywistych zakażeń a liczbą dodatnich wyników testów jest to, że my nie testujemy wybiórczo. Testujemy wszystkie osoby, które tego chcą, ludzi z kwarantanny. W tej chwili na Śląsku masowo testujemy wszystkich pracowników. Pokazuje to, że w danej grupie narażonej mamy więcej wykrytych zachorowań. Natomiast nie jest to odzwierciedlenie statystyki ogólnopolskiej. Łatwo to zobrazować konkretnym przykładem. Na Śląsku odsetek dodatnich wyników w stosunku do wszystkich wykonanych badań jest czterokrotnie, pięciokrotnie wyższy niż w pozostałej części Polski. Testując w sposób celowany grupy, w których mamy większe ryzyko rozprzestrzeniania się wirusa, wykrywamy znacznie więcej chorych. Natomiast jeśli testujemy przypadkowe osoby, to ten odsetek spada nam poniżej trzech procent wykrytych przypadków w stosunku do wykonanych badań. Z całą pewnością jest to ogromne niedoszacowanie.
M.Ch.: Choć obowiązują nadal zasady dotyczące chociażby zakrywania nosa i ust w miejscach publicznych, to nie wszystkie osoby ich przestrzegają. Ostatnio Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar napisał do ministra zdrowia list, w którym informuje, że „do obowiązku noszenia maseczek w sklepach stosuje się co drugi klient placówek handlowych i usługowych”. Polacy nie zachowują także dystansu, panuje ogólne rozluźnienie. Jakie mogą być tego konsekwencje?
P.G.: Myślę, że gdzieś został popełniony błąd w komunikacji społecznej. Po pierwsze w przestrzeni publicznej zasygnalizowano, że pokonaliśmy epidemię. Mamy poczucie wygranej z wirusem. Ludzie będą unikali dodatkowych dolegliwych procedur, takich jak noszenie maseczki, które w upale jest niekomfortowe. Wirus ciągle z nami jest. Rząd poluzował obostrzenia więc wirus będzie miał więcej okazji do zakażeń. Minister zdrowia twierdzi, że należy spodziewać się większej liczby zakażeń. Moim zdaniem nie wystarczy przekaz w postaci wywiadu czy komentarza. Musimy dostać jasne procedury i przestrzegać je również przez nadzór. Jeśli zostały wprowadzone maseczki w miejscach publicznych, zamkniętych pomieszczeniach, gdzie jest dużo ludzi, to musi być to restrykcyjnie przestrzegane. Po trzech miesiącach bardzo mocnego lockdown’u społeczeństwo jest tym zmęczone i w naturalny sposób unika obostrzeń. Rolą lekarzy, pielęgniarek, przedstawicieli innych dziedzin jest przypominanie o tym ludziom. Każdy kto jest zaangażowany w publiczne działania powinien przypominać ludziom o zasadach bezpieczeństwa takich jak: higiena rąk, unikanie kontaktu twarzą twarz, zachowanie dystansu, noszenie maseczki ( kiedy jesteśmy w zamkniętym pomieszczeniu z dużą liczbą osób, gdzie nie ma dobrej wentylacji i możliwości zachowania dystansu). Myślę, że zasady należało promować od początku pandemii. Łatwiej byłoby ich wymagać od społeczeństwa. W tej chwili jest już za późno. Musimy działać w środowisku osób, które się odprężyły i kwestionują w wielu przypadkach istnienie pandemii. Deprecjonowane jest to, czy wirus w ogóle wywołuje jakieś choroby poważne dla zdrowia. A prawda jest taka, że wirus ma dwa oblicza. Jedno bardzo łagodne u dzieci i młodzieży, młodych dorosłych oraz bardzo groźne u osób starszych i schorowanych. Wiele młodych osób bagatelizuje te zagrożenia, ponieważ w swoim otoczeniu nie widzi ciężko chorych osób. Media, lekarze, ludzie zajmujący się zdrowiem publicznym powinni pokazać, że choroba u innej osoby może być bardzo poważna i mieć ciężkie następstwa.
M.Ch.: Czy Pana zdaniem należy wzmocnić obostrzenia? Jeśli tak, to które?
P.G.: Najważniejszym elementem towarzyszącym nam od początku pandemii jest elastyczność. Powinniśmy przygotować się na dwa, a nawet trzy plany. Jeden wynikający z obserwacji dotychczasowej sytuacji, drugi na wypadek nagłego pogorszenia się sytuacji i trzeci na wypadek totalnej katastrofy. Wirus cały czas mutuje. Jeden z mutantów może okazać się szczególnie zjadliwy i spowodować dziesięciokrotnie czy dwudziestokrotnie wyższą śmiertelność niż dotychczas. Taki scenariusz też musi być gdzieś umieszczony i uwzględniony w przygotowaniach. Uważam, że należy dokładnie dystrybuować ewentualne obostrzenia.
M.Ch.: W jaki sposób należy dokładnie dystrybuować ewentualne obostrzenia ?
P.G.: Są powiaty powiaty często graniczące ze sobą. W jednym z nich nie mamy w ogóle zachorowań a w drugim jest ich sporo. I tu nie chodzi tylko o Śląsk. Taką samą sytuację mamy na Mazowszu, Podlasiu, w województwie świętokrzyskim czy na Podkarpaciu. Nie ma sensu wprowadzać ogólnopolskiego modelu postępowania podczas pandemii. Musimy realizować zalecenia lokalnie, na skalę gmin czy powiatów, tam gdzie dochodzi do lokalnych ognisk. Wiemy, że wirus nie przenosi się przez powietrze w rozumieniu wielkich odległości. Nie przenosi się drogą pitną, a więc nie atakuje drogą pokarmową, co znacznie ułatwia nam z nim walkę. Wiedząc, że wirus przenosi się głównie w kontaktach twarzą twarz, wystarczy ją osłonić, zredukować kontakty międzyludzkie i efekt jest natychmiastowy. Modelowanie obostrzeń powinno być na poziomie gminy, powiatu (na podstawie minimum pięciodniowej aktywności wirusa (ponieważ najkrótszy okres wylęgania tyle wynosi, zwykle jest on aktywny między 4 a 6 dniami), gdy widzimy skutki zakażeń, które występują w pierwszym uderzeniu w danej okolicy. Na tej podstawie możemy określić i przewidzieć kolejne kontakty tych osób. A wszystko dlatego, że mniej więcej znamy mobilność ludzi np. jak dojeżdżają do pracy, czy się przemieszczają na duże czy niewielkie odległości. Najlepiej o tym wiedzą władze lokalne. To więc powinna być w tej chwili ich domena. Oczywiście powinny to uzgodnić z centralnymi organami zajmującymi się zarządzaniem bezpieczeństwa, aby lokalne decyzje o lockdown’ach, wyłączeniach jak najszybciej wprowadzić, jeśli jest niekorzystna sytuacja.
M.Ch.: Czy powinniśmy latem nosić maseczkę?
P.G.: Pora roku nie powinna decydować o noszeniu maseczki, tylko realne zagrożenie. Jeśli jesteśmy w miejscu zatłoczonym, w pomieszczeniu, gdzie jest zła wentylacja, bliski kontakt z ludźmi, wtedy zakładamy maseczki. Powinniśmy nosić ją w tramwaju, autobusie, pociągu, gdzie wsiada dużo osób. Jest tak tłoczno i duszno. Dzięki noszeniu maski chronimy inne osoby. Pamiętajmy, że możemy być bezobjawowym zakażonym i zarażać otoczenie. Maseczka jest potrzebna podczas ryzykownej sytuacji (gdy będziemy oddychać powietrzem wydychanym przez innych ludzi).